piątek, 16 maja 2014

Zawieszenie...

   Nie chciałam tego robić, ale za bardzo nie mam wyjścia... ZAWIESZAM TEGO BLOGA.
Kocham pisać, kocham tworzyć historie, ale sytuacja, która jest obecnie w moim domu trochę mnie przytłacza. Przepraszam, że nie napisałam tego od razu, ale nie chciałam tego robić...
   Na razie nie mam za bardzo czasu na pisanie, ale wiedzcie jedno -
Ten blog jest dla mnie najważniejszy i za nic go nie oddam!
   OBIECUJĘ wam, że tu wrócę i skończę tę historię, bo mam co do niej pewne plany, hehe...
Nie wiem kiedy znów zacznę pisać... może za tydzień, za miesiąc, za rok, za dwa... Nie wiem, ale na pewno tu wrócę... NA PEWNO! Możecie mnie wyczekiwać. 
   Jeżeli ktoś by chciał, może podać mi swojego maila to poinformuję go o powrocie, jak nie to nie. 
Mój mail to: 
sjoooo111@gmail.com
Śmiało piszcie. Będzie mi miło, bo będę wiedziała, że komuś zależy i ktoś na serio czeka...

Tak czy inaczej, dziękuję za wszystkie wasze komentarze, bo były i są dla mnie mega ważne. 
Dziękuję Wam, za waszą cierpliwość i każde zajrzenie na tego bloga - ZMIENILIŚCIE ŚWIAT!!!
DZIĘKUJĘ 
i piszcie śmiało :)
Wrócę...

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Rozdział 15: Wielkie Mecze Klasowe 2014!

Ten rozdział dedykuję Anonimowemu,
który w ostatnim czasie
sprawił, że kiedy zobaczyłam statystykę bloga
chciało mi się płakać - 
NIGDY nie była tak dobra
Dedykację otrzymują też
Wszyscy cierpliwi czytelnicy,
Którym chciało się czekać na ten rozdział
i znosili moje fochy.
DZIĘKUJĘ
Sjo
_____________________________________________________________
   Nie wiem czy to już mówiłam, ale jak do kogoś nie dotarło to powiem jeszcze raz - mienie gipsu jest OKROPNE. Praktycznie nic nie można robić! Nie chcę was więc zanudzać tym co się działo przez następne dziesięć dni, od czasu, kiedy dowiedziałam się, że będę miała brata i odkąd mama opowiadała mi o "tych starych, dobrych latach" i od TEJ rozmowy z Kubą.
   Zbliżał się wielki mecz piłki nożnej.
   Z każdej klasy należy wytypować 12 graczy (w tym bramkarz i jeden na rezerwie). W składzie muszą być przynajmniej dwie dziewczyny. Chętnie bym poszła, ale tego samego dnia mam zdejmowany gips no i... nie za bardzo znam się na zasadach... ale skupmy się na gipsie, a to, że nie umiem w to grać, to taki szczegół i nikt nie musi o tym wiedzieć.

   Tegoż dnia, rano, pojechałam z mamą do szpitala. I znowu: recepcja = kolejka, gipsiarz, który oczywiście nie był w swoim gabinecie, tylko znowu gdzieś na SORze, który jest na końcu świata...
   Ale kiedy udało nam się tam dostać, kiedy położyłam się na tym szpitalnym łóżku (właściwie łóżkofoteloczymś) i kiedy gipsiarz wziął nożyce i zaczął rozcinać mój gips (trochę się bałam, że utnie mi jeszcze, przy okazji nogę, bo wydawało mi się, że jest tak gruby, że nie widzi co robi...) poczułam się tak wolna jak jeszcze nigdy. Nareszcie! Nareszcie opuszczam to więzienie! Znowu będę mogła biegać i skakać, i robić co mi się podoba! Znowu jestem wolna!
   Kiedy gipsiarz wyrzucił już moje więzienie, ja nadal się nie ruszałam. Bałam się, że jak ruszę nogą, która tak mnie bolała, to, że jak nią ruszę to znowu tak strasznie zapiecze... Nie chciałam psuć tej pięknej chwili. Poza tym jak patrzyłam na tą moją stopę, brudną, śmierdzącą stopę (w końcu nie była myta przez dwa tygodnie) wydawała mi się dziwnie mała... taka chuda... ale mama powiedziała, że mi się tylko wydaje i, żebym już wreszcie wstała, bo spóźnię się do szkoły, a jeszcze trzeba iść do chirurga, a poza tym za drzwiami gabinetu jest długa kolejka ludzi, którzy także nie mogą doczekać się wolności.
   Usiadłam i założyłam buta na tą gołą stopę, tak delikatnie jak tylko potrafiłam. Kiedy już stanęłam, rzeczywiście stopa mnie trochę zabolała, ale muszę przyznać, że ten gips na prawdę pomógł.
   Powoli wyszłam z mamą z gabinetu i udałyśmy się w stronę gabinetu chirurgii dziecięcej. Czułam się jak małe dziecko, które stawia pierwsze kroki i jest tak szczęśliwe z sukcesu, jakim jest chodzenie.
   Po jakimś (długim... bardzo długim) czasie doszłyśmy do właściwej sali. Nie było kolejki (co mnie zadziwiło), więc od razu weszłyśmy do gabinetu.
   Usiadłam na krześle i zrzuciłam lewego buta. Lekarz obejrzał i mało delikatnie (powiedziałabym nawet brutalnie) po dociskał mi miejsca naokoło kostki, żeby sprawdzić, czy prawidłowo się wszystko zrosło. Zaciskałam zęby, żeby nie krzyknąć. Nie rozumiem, dlaczego kogoś z tak małym doświadczeniem w ogóle można nazwać doktorem.
   W każdym razie, najważniejsze, że mam zdjęty gips i chyba uda mi się nie spóźnić na mecz, który zacznie się za... chwilę.
   Najszybciej jak tylko, było to możliwe wróciłyśmy do auta i mama zawiozła mnie do szkoły.

   Dzisiaj mecze rozgrywają pierwsze klasy, jutro drugie, a po jutrze trzecie. Dzięki temu, że rozgrywają się te zawody, dane klasy, tegoż dnia kiedy mają rozgrywki NIE MA wszystkich lekcji, które odbywają się po południu. Tak... to jest duży plus tych "mistrzostw szkolnych".
   Dzięki porannej akcji "szpital" ominęłam lekcje, które były do południa, czyli w sumie: dzisiaj W OGÓLE nie usiadłam w ławce.
  Poszłam prosto na boisko szkolne, bo moja klasa już tam była.
- Dobry - powiedziałam do wychowawczyni
- Dzień dobry - odpowiedziała pochmurnie nauczycielka
- Cześć! - zawołała Emilka
- Hej - powiedziałam z uśmiechem i stanęłam koło niej - co u ciebie?
- Nic nowego. A u ciebie? Widzę żeś uwolniona.
- Tak... nareszcie.
   Rozejrzałam się. Zawodnicy mieli na sobie krótkie spodenki i jaskrawozielone koszulki. Wyglądali na zdenerwowanych... jestem ciekawa końcowego wyniku rozgrywek...
   Koło naszej klasy, stanęła klasa A, której zawodnicy mieli takie żarówiastopomarańczowe (nie wiem czy to się pisze razem, osobno, czy z myślnikiem, czy nie, ale tak napisane wygląda najfajniej) koszulki i... co ja widzę?! Kuba jest ubrany w właśnie taką koszulkę! Jakub Serafin będzie grał! (o nie! to znaczy, że on umie grać w nogę, a ja nie! Muszę się jak najszybciej nauczyć!) Ciekawe jak szybko wywalą go z boiska, za nokautowanie przeciwników...
   Klasa B była ubrana w świetlistoniebieskie koszulki. Wyglądali na pewnych wygranej...
   Jeden z wuefistów wystąpił do przodu.
- Cisza! - krzyknął do mikrofonu - Cisza! - powtórzył, lecz nadal słychać było głośny szmer rozmów - CISZA! UCISZCIE SIĘ! - wrzasnął i kiedy już wszyscy zamilkli, spokojnie zaczął -  Witam wszystkich na Wielkich Meczach Klasowych 2014! W tym roku sędzią będzie nie kto inny jak... Janusz Mikskura! Czyli... ja! - nauczyciel ukłonił się, a uczniowie bili (przymusowe) brawo. - Pierwsza zagra... klasa B i C! Brawa dla nich! - dyrektor podszedł do Mikskury i coś do niego powiedział, po czym nauczyciel rzekł -  Pan dyrektor chciałaby powiedzieć kilka słów - sędzia nie chętnie podał mikrofon dyrektorowi.
- Witajcie. - zaczął - Pamiętam pierwsze te zawody, to było w roku...
   I zaczęła się długa nudna przemowa o wszystkim co długie i nudne. Nikt raczej nie słuchał. Wszyscy zaczęli półgłosem rozmawiać o przypuszczeniach co do wygranej i o siłach każdej klasy.
   Wreszcie kiedy dyrektor skończył gadać (co nastąpiło po dłuższym czasie) Mikskura znowu zabrał mikrofon, a uczniowie momentalnie ucichli.
- Za pięć minut rozpocznie się mecz! Drużyny mają teraz czas na rozgrzewkę! - krzyknął wuefista do mikrofonu.
   Na boisko wyszły trzy drużyny i zaczęły się rozgrzewać. Po chwili nasi zawodnicy zbili się w ciasną kupę i Hugo, który jest kapitanem (tak naprawdę Hugo nie ma na imię Hugo. Nie mam pojęcia skąd wzięło się to przezwisko, ale nikt nie mówi do niego po imieniu. Większość osób nawet nie wie jak on ma naprawdę na imię.) zaczął coś mówić do innych. Pewnie były to jakieś ostatnie wskazówki dotyczące taktyki, ale ja w to nie wnikam...
- Uwaga! Zaczynamy show! - krzyknął sędzia - Klasa A schodzi z boiska! B i C zajmują stanowiska! Oddaję mikrofon panu Jaszczakowi, który będzie dzisiaj naszym komentatorem!
   Jaszczak też jest wuefistą, lecz w przeciwieństwie do Mikskury nie jest zbyt lubiany. Nauczyciel przejął mikrofon i powiedział:
- Witajcie, witajcie! I teraz bez dalszych wstępów pan Mikskura, nasz sędzia zanosi piłkę na środek boiska i... Uwaga! Gwizdek! Piłka w grze! - krzyknął Jaszczak i rzeczywiście po gwizdku piłka już została przechwycona.
   Szybko zdobyliśmy pierwszego gola. Byłam zadziwiona powodzeniem naszej drużyny. Zawsze byłam przekonana, że moja klasa należy do ludzi, którym na niczym nie zależy i wszystko mają gdzieś, a tu masz babo placek! Nie spodziewałam się! Wszyscy wiedzieli, że mamy szansę to wygrać. Zawodnicy też to wiedzieli i myśląc o zwycięstwie nabili jeszcze trzy gole. Wtedy sędzia gwizdnął i krzyknął:
- Przerwa! Koniec pierwszej połowy meczu!
   Zawodnicy zeszli z boiska. Słyszałam jak Hugo mówił do drużyny, że wygraną mają w kieszeni. Potem zauważyłam jak kapitan przeciwników drze się na swoją drużynę. Okej... nie chciałabym być teraz w ich skórze.
   Po jakimś czasie zawodnicy wrócili na boisko i gra rozpoczęła się na nowo. Tym razem piłkę pierwsza przechwyciła drużyna B. Widać, że wzięli się trochę w garść, bo podania były nie do przejęcia. Nie mogłam nadążyć wzrokiem za piłką...
   Nasi byli tak pewni wygranej, że nie skupiali się na grze tak jak przedtem. Po chwili było 3 do 4. Jeszcze prowadziliśmy, ale nie na długo... Wtedy bramkarz drużyny B zrobił mocy wykop. Piłka poleciała prosto w stronę Kamili, która była jedną z tych dziewczyn, które były na boisku tylko przez to, że w drużynie musiała być jakaś dziewczyna (nawet dwie, ale mniejsza). Kamila nie wiedząc co zrobić zasłoniła się rękami, dzięki czemu przeciwnicy mieli rzut wolny. Co prawda bramkarzowi udało się obronić, ale uległ kontuzji prawej ręki i musiał zejść z boiska. Na jego miejsce musiała wejść rezerwowa, czyli Naty (Natalia).
   Widać było, że dziewczyna się stara, ale niestety... B wrzucała nam gola za golem. Naszą drużynę całkiem już opuścił duch walki i po prostu przegraliśmy. Nie chcę tu wpisywać wyniku tego meczu, bo byłby to już cios poniżej pasa...
   Nasi z posępnymi minami zeszli z boiska. Chciałam podejść do nich i pocieszyć, powiedzieć, że to jeszcze nie koniec itd., ale wokół zawodników już zgromadził się tłumek, więc postanowiłam zostawić moją przemowę na później.

- Szkoda, że przegraliście. - odwróciłam się. To Kuba. Tak... jeszcze jego tu brakowało!
- Daruj sobie... - powiedziałam do niego.
   Wtedy rozmowę przerwał Jaszczak wrzeszcząc:
- Klasa B ma teraz chwilę odpoczynku! Za chwilę stoczycie walkę z klasą A! Na razie macie 15 minut przerwy!
- Za 15 minut - rzekł do mnie Kuba - zobaczysz jak na prawdę gra się w nogę.
- Nie mogę się doczekać - powiedziałam z ironią
   I tak przez jakiś czas miło rozmawialiśmy, wymieniając poglądy na temat piłki nożnej. W końcu Kuba dołączył do swojej drużyny, która miała właśnie rozgrzewkę. Potem zawodnicy zebrali się w ciasną kupę i Kuba mówił coś do pozostałych (Ale jaja! On jest kapitanem!). Usłyszałam tylko coś o ataku frontalnym i o słabych punktach drużyny przeciwnej. Chłopak chcąc zapewne rozpalić nadzieję swojej drużyny szepnął coś, że mają duże szanse bo przeciwnik jest zmęczony.
   Kiedy zawodnicy wychodzili już na boisko, Kuba podszedł do mnie.
- A teraz patrz na mistrza i ucz się. - powiedział z olśniewającym uśmiechem
- Ta jasne... - rzekłam cicho, bo nie wpadła mi do głowy żadna uderzająca odpowiedź. Pewnie za chwilę coś dobrego przyjdzie mi do głowy i będę żałować, że nie pomyślałam o tej gadce wcześniej...
   Piłka już od jakiegoś czasu była w grze. Zadziwiło mnie, że zawodnicy z klasy B grali z taką samą zaciętością jak w pierwszym meczu, jakby w ogóle nie byli zmęczeni. Klasa A za to wyróżniała się świetnymi podaniami, lecz zanim strzelili pierwszego gola minęło sporo czasu.
   Nie mogę zaprzeczyć, że K.S. na serio umie grać w nogę. Przez większość czasu (tak na prawdę przez cały czas, ale mniejsza o to) biegał po boisku, wychwycał piłkę przeciwnikowi, podawał do kogoś ze swojej drużyny, ten po chwili znów podawał do niego i Kuba strzelał. Co prawda B miała genialnego bramkarza i większość bramek została obroniona, ale i tak musiał się nie źle namęczyć...
   Kiedy sędzia zagwizdał na koniec pierwszej połowy wynik był 2 do 3 dla A. Kiedy Kuba powiedział parę słów drużynie podszedł do mnie.
- A nie mówiłem? - powiedział z uśmiechem
- Jeszcze się nie ciesz. - rzekłam i też się uśmiechnęłam - to nie koniec...
- Ale, jak tak dalej pójdzie, to wygramy.
- Wygląda na to, że B chce się wziąć w garść - wskazałam na zawodników z klasy B, którzy słuchali drącego się na nich kapitana i zmęczeni kiwali tylko głowami.
- Nie wygrają z nami.
- Jesteś pewien?
- Tak.
- Na pewno?
- Tak.
- Na 100 procent?
- Daj już spokój.
- Założymy się, że przegracie?
- O co?
- Może... nie wiem. O przekonanie?
- Taki zakład jest nic nie wart.
- Masz lepszy pomysł?
- Nie... o kasę?
- Strasznie standardowo... może o...
- Mam pomysł, mam nadzieję, że się nie obrazisz, ani nic i w ogóle...
- Człowieku, powiesz czy nie?
- Jak wygramy dasz się zaprosić na frytki z keczupem.
   Trochę zaskoczyła mnie ta propozycja, ale nie dałam się wybić z rytmu i powiedziałam:
- A jak przegracie... keczup z frytkami.
   Kuba uśmiechnął się.
- To zakład stoi?
- Stoi.

   I poszedł grać.

środa, 16 kwietnia 2014

Sorry - dopiero po świętach.

Hej,
   Dziękuję, za miłe słowa i szczerość. :)
Ortografię postaram się poprawić, ale to był zawsze mój słaby punkt.
   Wiem, że rozdział miał się pojawić wieki temu, ale przyznam, że jeszcze go nie napisałam. Wyjaśnienie jest proste - nie chciało mi się. Mam już pomysł itd., ale nie chciało mi się go napisać. Nie chcę się zmuszać do pisania, bo wydaje mi się, że to nie oto tu chodzi. Blog ma być przyjemnością, dlatego nie chcę się pisać na siłę. Mam nadzieję, że mnie zrozumiecie. :)
   Tak więc, rozdział pojawi się po świętach. I tym razem OBIECUJĘ, że go napiszę, więc wypatrujcie go na horyzoncie... :)
   Jak zauważyliście, zmienił się wygląd bloga. Po chwili wpatrywania się w stronkę uznałam, że mieliście rację - razi, rozprasza, irytuje. Postanowiłam, więc zmienić wygląd i myślę, że jest lepiej. Oczywiście piszcie szczerze, jeżeli nadal coś wam przeszkadza. Śmiało. Ja postaram się poprawiać błędy. :P

   Na koniec dodam jeszcze:
Wesołego jajka,
Dobra jajecznica
Mokrego prysznica. 

Bu ha ha ha
Sjo

sobota, 5 kwietnia 2014

Rozdział 14: Miłość rośnie wokół nas...

   Wsiadłam do auta. Od tych kilku dni, kiedy mam gips (czyli Udrękę Życia) mama zawozi mnie do szkoły i przywozi z powrotem. Po całym dniu szkoły jestem strasznie zmęczona, więc kiedy już usiadłam na fotelu w samochodzie odetchnęłam.
   Ruszyłyśmy w stronę domu.
- Ostatnio ciągle zapominam ci powiedzieć... - zaczęła mama - byłam na USG i... będziesz miała braciszka!
   Mama uśmiechnęła się, a ja momentalnie sposępniałam. Kiedy mama to zauważyła zapytała:
- Nie cieszysz się?
- Nie, nie, nie... Cieszę się. I to jak! Ale... - dodałam po chwili - wolałabym siostrę.
   Mama westchnęła.
- I jak tu tej młodzieży dogodzić? Przykro mi, ale nic się nie da zrobić. Będziesz miała brata i na pewno go pokochasz. Jestem tego pewna.

   Weszłam do mojego pokoju i opadłam na wyrko. Zamknęłam oczy.
Pomyślałam o moim paskudnym losie. Szkoła, gips, brat... Chwilę tak się zastanawiałam nad tym okrutnym życiem...
   Potem zasnęłam.

   Obudziła mnie mama, która przyszła powiedzieć mi, że jest obiad. Z jej pomocą zeszłam do kuchni. Po chwili usiadłyśmy przy stole. Spojrzałam w talerz. Uśmiechały się do mnie kluski pływające w zupie. Lubię rosół, ale teraz nie wiem dlaczego wydawał mi się okropny, wręcz obrzydliwy... Nie wiem, czy nie chciało mi się jeść, czy co ale... jakoś tak.
   Mama zmusiła mnie, żebym zjadła. Kiedy zabierała już talerze zadzwonił dzwonek do drzwi. Mama spojrzała na mnie i poszła otworzyć. No tak... zanim ja się doczłapię do drzwi to perski rok minie...
   Mimo to wstałam i powoli ruszyłam ku drzwiom. Słyszałam jak mama z kimś rozmawia... Kiedy doszłam do przedpokoju zobaczyłam Kubę.
- Co ty tu robisz? - zapytałam zdziwiona jego widokiem
- Wiki, - rzekła mama - ten miły chłopiec powiedział, że chce pomóc i zaoferował, że pójdzie z Ozzym na spacer.
- Chciałem jeszcze powiedzieć, że... - chłopak spojrzał niepewnie na moją mamę.
   Też na nią spojrzałam. Mama chyba zrozumiała przekaz, bo powiedziała:
- To ja... pójdę po smycz.
   I wyszła do kuchni.
- Chciałem cię prosić o radę. - chłopak podszedł do mnie (ja podeszłabym do niego, ale zajęłoby to wieki) - trochę mi głupio...
   Uniosłam brwi. Zapowiadało się ciekawie.
- Mam problem... - chłopak ściszył głos - podoba mi się pewna dziewczyna i chciałbym jakoś zadziałać, zagadać, albo coś...
- Dlaczego przychodzisz z tym do mnie? - zapytałam
- No bo... myślę, że może mnie zrozumiesz... Poza tym potrzebuję zdania dziewczyny, bo tylko dziewczyny rozumieją dziewczyny.
   Chłopak uśmiechnął się.
- Zagadaj. - powiedziałam - to najlepszy sposób. Podejdź do niej kiedy będzie sama... Zresztą po co ja ci to mówię? Sam coś wymyśl. I nie bój się, że wyjdziesz na idiotę. Uwierz mi, fajnie jest patrzeć na chłopaka, który się stara. - też się uśmiechnęłam
- Ale... co będzie jak się okaże, że ona mnie nie lubi? - zapytał Kuba z błyskiem w oczach
- Nie bój się. Spróbuj. I... jeżeli mówimy o tej samej dziewczynie, to... możesz mieć nadzieję.
   Podobała mi się ta rozmowa. Co prawda na twarz wstąpił mi taki wkurzający rumieniec (lepiej gdyby go nie było), ale (co mnie zadziwiło) Kuba też oblał się rumieńcem. W jego oczach widać było radosne iskierki... ach, jakie te jego gały są śliczne...
   W tedy Ozzy zaczął piszczeć (chyba mu się na ten spacer nie źle spieszyło).
- Lepiej już z nim idź. - powiedziałam
- Tak... lepiej już z nim pójdę.  - Kuba westchnął i wyszedł, a ja wróciłam do kuchni

- Świat jest piękny - westchnęłam siadając na stołku
- Ty chyba lubisz tego chłopca, prawda? - zapytała mama
- Tak... chyba go lubię. - powiedziałam rozmarzonym głosem
- Czy ty nie jesteś przypadkiem za młoda na takie pierwsze miłości? - spytała mama topornym głosem
- Mamo! - momentalnie wróciłam na ziemię - Miłość nigdy nie przychodzi za wcześnie, ani za późno. Do każdego przychodzi w swoim czasie, w najbardziej odpowiednim czasie. Do jednego wcześniej do drugiego później, ale nie ma, że za wcześnie! Kto jak kto, ale ty powinnaś to rozumieć. Poza tym nie wiadomo czy coś w ogóle z tego wyniknie. - w myśli zaś dodałam: "Choć mam nadzieję, że coś z tego wyjdzie..."
- Ja pierwszego chłopaka miałam w... czekaj niech no ja pomyślę... - mama zastanowiła się chwilę - na początku liceum.
- Ty może tak, ale jak mi ktoś podoba się teraz to coś złego? Poza tym przyznasz, że niezły z niego chłopak, nie? - powiedziałam rozluźniając nieco atmosferę.
- Tak... przystojniaczek. - odpowiedziała mama - mój pierwszy chłopak z tego co pamiętam...
- Tak mamo! Opowiedz o twoich chłopakach! - zawołałam
   Uwielbiam słuchać opowieści mamy z "tych starych, dobrych lat". Szczególnie lubię te opowieści z chłopakami. :)
- To było jak już mówiłam na początku liceum... - mama przymrużyła oczy jakby to miało pomóc jej sobie przypomnieć tamte zdarzenia - Pewien chłopiec... bardzo podobny do tego twojego kolegi... też taki przystojny i też miał takie brązowe błyszczące oczy... miał na imię... Tad. Często podkładał listy pod drzwi mojego domu, pukał i uciekał. Pisał takie piękne wiersze... Pare razy zaprosił mnie do kina i na lody... wydawał mi się taki cudowny...
- A nie był? - zapytałam pochłonięta opowieścią
-Pokłóciliśmy się o coś. Nie do końca pamiętam o co... - mama zastanowiła się chwilę - wiem!  - zawołała nagle - zobaczyłam go z inną dziewczyną.
- Serio?
- Tak. - potwierdziła mama - Tłumaczył się potem, że po prostu rozmawiał, że tylko pomagał w lekcjach, ale ja mu nie wierzyłam. Widziałam jak ta dziewczyna na niego patrzyła...
   Mama opowiadała to wszystko z takim przejęciem jakby działo się to wszystko wczoraj. Z mamą czasami się naprawde fajnie gada. Przynajmniej z moją. Wiedziałam, że mogę mamie powierzyć najskrytsze sekrety. Mama mnie zawsze rozumiała i nigdy się ze mnie nie wyśmiewała. Co prawda czasami daje mi ochrzan i stuletnią karę, ale mama była moją najleprzą przyjacióką od zawsze.
 - I miałaś potem jeszcze jakichś chłopaków do czasu kiedy poznałaś tatę? W ogóle jak poznałaś tatę? - zapytałam
- Miałam jeszcze chłopaków i to ilu! Ale żaden nie był taki jak Tad. On był po prostu wyjątkowy.
- A tata?
- Poznałam go na obozie. Nie byliśmy w tym samym, tylko w sąsiadujących ze sobą. Kiedy się kąpaliśmy w jeziorze, zaplątałam się w glony na jakiejś głębszej wodzie, a że nie najlepiej pływam zaczęłam się topić. Nikt tego nie zauważył, nawet ratownik, który zajęty był jakimiś małymi dziećmi które się nawzajem podtapiały. Twój tata mnie uratował - rozgadała się mama - potem wyniósł mnie na rękach, jak jakąś księżniczkę na brzeg. Oczywiście się w nim zakochałam, on mnie też nie spuszczał z oka. Chodziliśmy potem na długie spacery po plaży... Ach, te stare dobre czasy... - mam rozmarzyła się, a po chwili dodała - No a ty? Ja tu gadam, gadam a ty nic nie mówisz.
 - Wszystko by było fajnie. Chłopak, który od niedawna mi się podoba zaczął się wreszcie budzić. No...by było, gdyby nie ten durny gips! Przez niego nic nie mogę robić, a jak mogę to powoli i w ogóle.
- Nie przejmuj się. - pocieszała mnie mama - Za... dziesięć dni będziesz miała już zdjęty. Ciesz się, że to była tylko pęknięta kostka, a nie jakieś złamanie. Wtedy gips nie byłby na dwa tygodnie, tylko na sześć. Poza tym, sama wiesz... nie mogłaś nawet ruszyć tą nogą, żeby nie krzyknąć. Lepiej żebyś przetrzymała tan gips i potem normalnie chodziła.
- Tak... - powiedziałam i westchnęłam

   Leżałam na łóżku pogrążona w rozmyślaniach. Starałam się ogarnąć wszystko co zdarzyło się dzisiejszego dnia.
   Będę miała brata - pierwsza ważna wiadomość. Może nie będzie tak źle? Ech... na pewno z siostrą lepiej bym się dogadywała.
   Kubie się ktoś podoba. Czy tą dziewczyną jest moja osoba? Nie wiem czy powinnam teraz powiedzieć "oby" czy "co cię opchodzi ten idiota?!". Otóż ostatnimi czasy dowiedziałam się, że Jakub Serafin nie jest takim debilem, za jakiego go miałam na początku. Czy tą dziewczyną jestem ja? Biorąc pod uwagę jego zachowanie z ostatnich dni jest to bardzo możliwe... A może byłoby to zbyt piękne?
__________________________
Witajcie miśki!
  Naprawdę przepraszam, że tak długo nie pisałam.
Ciągle to pisanie odkładałam na następny dzień, aż w końcu dzisiaj się uparłam i postanowiłam rozdział dokończyć.
  Z rozdziału jestem nawet zadowolona, lecz głębsze ocenianie pozostawiam wam.
Następny rozdział pojawi się do czwartku, ale warunek jest taki, że będą tutaj przynajmniej 5 komentarzy.  >:)

   Lubicie muzykę? Ja bardzo. Chciałabym się dowiedzieć jakie są wasze ulubione piosenki. Ja lubię
https://www.youtube.com/watch?v=oYDDiqhhzbQ
https://www.youtube.com/watch?v=oYDDiqhhzbQ
https://www.youtube.com/watch?v=phEnpdDusss
https://www.youtube.com/watch?v=4p4RWBCEFRo
https://www.youtube.com/watch?v=_RRyniZG0Jo
   Oczywiście mam jeszcze miliard ulubionych piosenek, ale nie dałabym rady wyszukać wszystkich. Podobały wam się te? Bo ja po prostu kocham ten piosenki.
   Damajcie linki do waszych favourite songs. :)
Sjo

sobota, 22 marca 2014

Rozdział 13: Wydaje mi się, że to co mówił nie miało sensu.

   Pojechałam z mamą do szpitala. W skrócie:   Najpierw czekałyśmy pół godziny w kolejce do rejestracji, żeby wyciągnąć kartę. Potem czekałyśmy w kolejce do lekarza ( dokładniej do chirurga dziecięcego). Z tego co pamiętam przed nami stały tylko: trzy panie z dziećmi na wózkach, troje małżeństw z dziećmi, które miały rękę w gipsie, a jedna dziewczyna miała nogę. Były tam jeszcze dwie starsze panie z przedszkolakami, którym nie wiem co było i czworo pań z niemowlakami.
   Tak więc trochę sobie poczekałyśmy. Kiedy udało nam się wreszcie dostać do gabinetu, lekarz obejrzał mi nogę i powiedział, że chyba mam pękniętą kostkę. Strasznie się przestraszyłam. Kiedy to powiedział wyobraziłam sobie kości stopy (taki szkielet) i (dosłownie) pękniętą kostkę. Fu...
   Lekarz wysłał nas na rentgen, żeby to potwierdzić, czy coś tam... Okej, doczłapałyśmy się jakoś z mamą przed salę, gdzie robili RTG. Nie było tam tak długiej kolejki jak przedtem, za to jakaś pani użerała się z pielęgniarką, która tam wszystkiego pilnowała. Nawet nie wiem o co się kłóciły, bo bardziej się przejęłam tym, że znowu musiałyśmy CZEKAĆ.
   Kiedy stanęłyśmy znowu przed chirurgiem (tym razem cudem BEZ czekania), ten obejrzał zdjęcia w komputerze i powiedział, że miał rację, że dobrze myślał, że jest genialny, bo od razu wiedział, że mam pękniętą kostkę i jakiż to on wspaniały. Też coś... nie widziałam jeszcze takiego chwolipięto - egoisty ... Cóż... tak czy siak powiedział jeszcze, że muszę mieć gips. Co  prawda przewidywałam to odkąd pierwszy raz weszłyśmy z mamą do tego gabinetu, ale ta wiadomość mnie przybiła. JA NIE CHCĘ GIPSU!
   Potem poszłyśmy z mamą do gipsowni. Najpierw się ucieszyłam, bo nie było kolejki, ale okazało się, że gipsiarza nie ma, bo jest na SORze (Szpitalny Odział Ratunkowy). To była okropna wiadomość, bo SOR był na drugim końcu szpitala. Tak więc poszłyśmy najpierw korytarzem do windy, potem mama poprowadziła mnie przez kręte ścieżki... jejku... dobrze, że była ze mną mama, sama bym się tam zgubiła.
   Godzinę później byłyśmy w domu, a ja na lewej nodze miałam but gipsowy do kolana. Udało nam się jeszcze wypożyczyć kule z pobliskiego sklepu, tak więc poruszałam się o własnych siłach. Chociaż muszę przyznać... chodzenie o kulach też jest nieco męczące, nie tak jak skakanie przez cały czas na jednej nodze, ale trochę wysiłku jednak trzeba w to włożyć...

   Uff... dobra już siedzę. Szkoła... muszę sobie jakoś dać radę... Emilka na pewno by mi pomogła, gdyby była dzisiaj w szkole, a jej nie było.
   Właśnie udało mi się dotrzeć do pracowni, w której mamy mieć teraz lekcje i spokojnie usiąść na tyłku. Taki gips to nic fajnego... Strasznie to uciążliwe... szczególnie jak trzeba wejść lub zejść po schodach. No ale muszę jakoś dać sobie radę...
   Uczniowie przechodzący przez korytarz spoglądali na mnie dziwnie. Nie wiem o co im chodzi... najgorsze jest to, że przez cały czas słyszę pytanie: ,,Co ci się stało?". Wiem, że ludzie są ciekawi i chcą być mili, ale po piętnastym takim pytaniu można zwariować.
   Tak rozmyślając nie zauważyłam kiedy podszedł do mnie Kuba i zapytał:
- Co ci się stało?
   Ech...
- A co? Już nie pamiętasz? - zapytałam z ironią
   Co jak co, ale ON powinien wiedzieć.
- Nie myślałem, że to coś poważnego... - powiedział chłopak
   Zauważyłam, że nie patrzy mi w oczy. Ciągle odwracał wzrok, albo patrzył w podłogę. Nie da się ukryć, że był nieco onieśmielony. Zresztą ja też czułam się jakoś niezręcznie...
- Mam pękniętą kostkę. - powiedziałam - gips na dwa tygodnie.
- Ja naprawdę przepraszam... - rzekł Kuba i odważył się spojrzeć mi w oczy
   Chwilę tak na siebie patrzyliśmy. Tym razem to ja opuściłam wzrok. Po chwili powiedziałam:
- Wiesz... to nie twoja wina. Powinnam bardziej uważać...
   Po raz pierwszy cieszyłam się z dzwonka na lekcję (coś ze mną nie tak!). Ta rozmowa była bardzo niezręczna...
   Powoli podniosłam się, zarzuciłam plecak na ramię i ruszyłam do ławki. Rany... co ja zrobię jak będzie obiad?

   Przerwa obiadowa to zabójstwo. Od razu po dzwonku (wszystko jedno czy nauczyciel jeszcze coś gada, czy nie) każdy uczeń biegnie na stołówkę. Jeżeli ktoś nie je obiadu (co jest rzadkością) usuwa się z drogi tym co jedzą. To jest Wielki Wyścig, Szalona Szarańcza, Turbulencyjne Tornado... nie wiem jak inaczej nazwać przerwę obiadową...
   Zasady są proste:
 za wolno biegniesz --> masz ostatnie miejsce w kolejce -->  nie zdążasz zjeść --> jesteś głodny (co nie jest fajne)
   Więc sorry... trzeba się pospieszyć.
Pytanie:   CO JA MAM ZROBIĆ, JAK MAM GIPS???
  Prosiłam nauczycielkę, żeby wypuściła mnie wcześniej. Tłumaczyłam, że oni mnie tam staranują i w ogóle, ale ona powiedziała tylko:
- Sorry, taki mamy klimat.
   Czy ona chce mnie jeszcze bardziej dobić?!
Jasne, najlepiej tak! Pozbyć się mnie! Od razu jest spokój, nie ma problemu!
   Wszystko byłoby fajnie, ale jest jedno "ale"... oni mnie tam ZMIAŻDŻĄ!
Dzwonek.
   Okej, dam radę.
- Sylwek! - krzyknęłam do chłopaka, który już wybiegał z sali
   Chciałam, żeby mi pomógł. Mógłby chociażby wziąć mi plecak, ale on już pobiegł. Ech... ci przyjaciele...
Zarzuciłam sobie plecak na ramię i ile sił w kulach popędziłam do schodów. Było mi strasznie ciężko, bo wszyscy się strasznie przepychali. Myślałam, że może chociaż niektórzy zwrócą uwagę, że jest ktoś kto ma gips, chodzi o kulach i ogólnie jest mu ciężej. Ale nie. Było jak zwykle tyle, że tym razem Wielki Wyścig, zamienił się z Zabójczy Wyścig.
   Kiedy schodziłam po schodach czułam, że już nie daję rady. Było tak tłoczno, że nie wiedziałam, gdzie stawiam kule. Do tego plecak ciągnął mnie do tyłu...
   W tych mękach udało mi się jakoś dotrzeć, do stołówki. I nie byłam ostatnia w kolejce! (byłam przed ostatnia, ale to tak na marginesie).

   Na następnej przerwie Kuba znowu do mnie podszedł.
- Wiktoria, słuchaj... - zaczął chłopak śmiało, choć po chwili cała pewność siebie jaką miał wyparowała - bo... ja... no bo...
   Uniosłam pytająco brwi.
- Chodzi o to, że... - Kuba chyba jednak stwierdził, że nie chce mi mówić tego co chciał powiedzieć, więc żeby nie wyjść na idiotę powiedział - Hej, jak ty sobie dajesz radę? A na obiad? Zdążyłaś? Bo w ogóle wiesz, ja to... no, udało mi się też dzisiaj kupić Grześka więc jak byś chciała, to... a ja lubię piłkę nożną, a ty? Chociaż teraz to pewnie nie chcesz o tym rozmawiać, bo nie możesz się ruszać...
- Kuba...
- Znaczy, no możesz się ruszać, ale nie do końca i... co myślisz o muzyce klasycznej? Ja wolę rocka, chociaż niektóre metale są fajne, ale o czym ja tu gadam, pewnie sobie myślisz, że jestem jakimś głupkiem... a co myślisz o chmurach? Bo niektóre są białe, a inne...
- Kuba!
   Chłopak ucichł. Na jego twarzy wystąpił rumieniec.
- Wiesz, że to co mówisz nie ma sensu? - zapytałam prosto z mostu
- No... wiem, ale... bo... chciałem powiedzieć, że... - chłopak powiedział coś, ale nie zrozumiałam co, bo w tym samym czasie zadzwonił dzwonek.
   Uśmiechnęłam się do niego i weszłam do klasy.
Dobra, podsumujmy.
   Kuba zachowywał się dziwnie. To na pewno. Chciał coś powiedzieć, ale nie chciało mu to przejść przez usta... cóż... nie będę się dopytywać. Jak będzie chciał to mi powie.
   Jeżeli się jeszcze kiedyś do mnie odezwie... wydaje mi się, że będzie mu się teraz wydawać, że mi się wydawało, że jest dziwnym idiotą, a wcale mi się tak nie wydaje. Wydaje mi się, że przez to nie będzie chciał się do mnie teraz odzywać. Chociaż też wydaje mi się, że powinno mu się wydawać, że go lubię... Mam nadzieję też, że mu się wydaje, że mnie lubi. Z drugiej strony nie chciałabym, żeby mu się wydawało, że mi się wydaje, że go lubię...
   Czy mi się wydaje, czy to co teraz napisałam nie miało sensu?

 ___________________________
Hej,
Muszę przyznać - ten rozdział był trochę wymuszony.
  Mieliście kiedyś tak, że chcieliście coś napisać, ale nie do końca wiedzieliście co?
Albo, że macie jakiś pomysł na opowiadanie, ale nie do końca wiecie jaki?
  Albo, że po prostu nie umiecie tego ubrać w słowa?
Wydaje mi się, że ten rozdział nie ma sensu, ale oceńcie sami. :)
               Będę wdzięczna za dużą liczbę komentarzy ;)
               A następny rozdział pojawi się kiedy będę miała czas i wenę
               (oczywiście postaram się dodać go jak najszybciej)
 Postanowiłam, że nie będę wymuszać pisania.
To ja rządzę blogiem, a nie blog mną!
  ♥  Sjo  ♥    :)

wtorek, 11 marca 2014

Rozdział 12: Potknięcie, przewrócenie, męczący powrót i...

Hejka,
Ten rozdział, chociaż nie uważam, że jest udany
Dedykuję moim koleżankom z klasy
Może tego nigdy nie przeczytacie, 
ale dziękuję wam za to, 
że byłyście przy mnie kiedy było mi smutno, 
Czyli mówiąc w skrócie:
Kiedy miałam doła.
DZIĘKUJĘ :)
Sjo
______________________________________
  Podczas przerwy siedziałam na korytarzu. Nie rozmawiałam z Emilką. Jakoś tak wyszło. Ostatnio nie potrafię jej zrozumieć... Ciągle gada tylko o Błażeju, a jak zaczęłam jej się zwierzać (z rzeczy które się mówi tylko najbliższej przyjaciółce) ona powiedziała "Daj spokój!" i zapytała czy dobrze wygląda, bo po korytarzu szedł Błażej.
   Nie mam do niej pretensji. Po prostu musi przejść pierwszą fazę zakochania...
Siedziałam i myślałam o mamie, tacie, nowym małym stworzeniu, które za parę miesięcy zagości w naszym domu i takie inne, aż z rozmyślań wyrwał mnie Sylwek.
- Hej, wyglądasz na zamyśloną - zagadnął chłopak
- Tak... masz młodsze rodzeństwo? - zapytałam po chwili
- Nie, mam starszą siostrę. A co?
- Nic...
   Sylwek usiadł koło mnie. Ach... stary, dobry Sylwek... nigdy się nie zmieni.
- Masz może... trochę kasy? - zapytał z nadzieją
- Mam, ale ci nie dam.- nie chciałam być wredna, ale...kurcze NIE JESTEM BANKIEM

   Lekcja była nawet ciekawa (co jest żadkością). To była godzina wychowawcza. Temat był: Co zrobię jak dorosnę...
   Nigdy się nie zastanawiałam nad tym co będę robiła w przyszości...
- Ja będę nauczycielem - powiedział ten lizus-Bartek
- Dlaczego zamierzasz związać swe życie z tym zawodem? - zapytała wychowawczyni - Proszę o kródką wypowiedź.
- Lubię się uczyć i jestem pewny, że wielką przyjemność sprawi mi uczenie innych. - mówił chłopak z uśmiechem - poza tym... chcę brać z pani przykład. Wie pani... jest pani moją ulubioną nauczycielką.
   Zarumieniona pani Bryka (nasza wychowawczyni co prawda nie ma tak na nazwisko, ale wszyscy na nią tak mówią, bo ma dużą czerwoną brykę, którą codziennie przyjeżdża do szkoły. Poza tym ona sama wygląda bardzo podonie do swojego auta) wstawiła lizusowi plus do dziennika. Następnie zapytała Ankę. Dziewczya zaczęła opowiedać o jakimś zawodzie, o którym oczywiście nikt nie miał pojęcia. Gadała i gadała, aż w końcu Bryka jej przerwała i zapytała mnie (nie ma dnia w którym nie byłabym pytana):
- A ty Wiktoria? Kim chcesz zostać w przyszłości i dlaczego? Co ci się najbardziej podoba w tym zawodzie?
- Chcę zostać królową perską, mieć dużo kasy i codziennie lecieć prywatnym odrzutowcem do Paryrza. - powiedziałam (nie mogłam się powstrzymać)
   Zanim nauczycielka zdążyła na mnie nakrzyczeć powiedziałam:
- A tak na serio to... - zastanowiłam się chwilę - chciałabym być komentatorem sprtowym... komentatorką - poprawiłam się - Niech sobie pani wyobrazi... mecz piłki nożnej bez komentatora. Ogólnie mecze są bardzo ważne. Te emocje, to wszystko...  ale bez komentatora... bez tego głosu, który te emocje dostarcza... nie ma już tej adrenaliny... - mówiłam to wszystko takim tonem jakbym głosiła jakieś przemówienie... dzięki temu prawie wszyscy mnie słuchali - więc komentator sportowy to bardzo ważny, choć niedoceniany zawód... Zwykle komentatorami są faceci... myślą, że dziewczyny się do tego nie nadają... ale ja im udowodnię, że to nie prawda - dla podkreślenia tych słów uderzyłam pięścią w ławkę - słuchajcie dziewczyny: mamy równe prawa co chłopaki! Nie są lepsi! Dziewczyna może być inżynierem samochodowym... może pracować na budowie... - choć po chwili namysłu dodałam - ale oczywiście powołana jest do wyższych celów!
   Kiedy skończyłam trwała cisza.
Potem zostałam nagrodzona brawami (głównie od dziewczyn, ale chodzi o sam fakt).
Ta przemowa (jako jedna z nielicznych) chyba mi się udała...

   Dzwonek. Uff... koniec lekcji! Nareszcie... Zeszłam do szatni. Zawsze wtedy rozmawiałam z Emilką, ale dziewczyna gdzieś zniknęła.
   Żeby zdjąć z wieszaka moją kurtkę i worek musiałam się nieźle poprzepychać. Wszystkie pierwsze klasy kończyły lekcje, więc było trochę chaotycznie. Każdy się przepychał, bo każdy chciał jak najszybciej wyjść ze szkoły.
   Po jakimś czasie udało mi się wydostać z tłumu. Usiadłam na schodach (bo oczywiście ławki były już zajęte) i zmieniłam buty.
   Wyszłam ze szkoły. Słońce wesoło świeciło, a liście tańczyły na wietrze... podziwiejąc przyrodę potknęłam się o coś i upadłam na chodnik... nie ma dnia ani godziny, w której nie prześladowałby mnie pech...           i Kuba.
   Okazało się, że Jakub zagadał się z kimś (nie zwróciłam uwagi z kim)  i zostawił plecak na środku chodnika. Oczywiście byłam wkurzona - znowu leżę na chodniku... i to przez tą samą osobę.
   Chłopak stał teraz patrząc na mnie z góry, a jego rozmówca gdzieś zniknął. Złość aż ze mnie kipiała...
- Uważaj gdzie stawiasz plecak! - krzyknęłam na niego - I co tak stoisz?! Może tym razem pomógłbyś mi, Młotku?! Znowu przez ciebie leżę!
- Sorry... - wymamrotał chłopak
   Kiedy się podnosiłam syknęłam z bólu. Czułam pulsujący ból w kostce lewej nogi.

- Nic ci nie jest? - zapytał Kuba, kiedy już stałam
- Nie nic! A krzyczę sobie tak dla jaj! - krzyczałam zezłoszczona
   Chciałam jak najszybciej iść do domu, ale kiedy zrobiłam jeden krok poczułam tak piekący ból, że znowu upadłam.
- Niech to!
   Kuba ukucnął przy mnie. Chyba zaczął się martwić, bo zapytał:
- Gdzie cię boli? - powiedział to z wyraźną troską, w sumie to się nie dziwię, bo to jego wina.
- W kostce... - powiedziałam cicho
-  Mogę wrócić do szkoły i powiedzieć nauczycielom - zaproponował
- Nie! - powiedziałam szybko - nic mi nie jest... A jeżeli coś jest to przez ciebie!
- No przepraszam bardzo, ale to nie moja wina, że potykasz się o wszystko co masz na swojej drodze! - rzekł chłopak z wyrzutem
   Spróbowałam wstać, ale noga zapiekła mnie niemiłosiernie i znowu upadłam na chodnik. Zrzuciłam plecak i spróbowałam jeszcze raz... nic z tego.
- Daj rękę pomogę ci. - powiedział Kuba
   Nie chciałam jego pomocy, ale nie za bardzo miałam wybór. Sama nie dałabym rady.
Z jego pomocą jakoś udało mi się wstać. Kuba zarzucił sobie na jedno ramię swój plecak, a na drógie mój.
- Rozumiem, że pomożesz mi wrócić do domu? - zapytałam
- A mam jakiś wybór? Poza tym... - zamilkł na chwilę - jakbym ci nie pomógł jutro w plecaku pewnie miałbym bukiet z pokrzyw i ostów - nie dziękuję. I... serio przepraszam...
   Uśmiechnęłam się.
- Osty mogę odpuścić.
   Chłopak odchrząknął teatralnie.
- Przepraszam? - powiedział ironicznie
- Dobra... wygrałeś. Pokrzyw brak... - poddałam się zrezygnowana
   Zarzuciłam rękę na obładowanego plecakami Kubę i powoli ruszyliśmy w stronę mojego domu.

   Dłuższe skakanie na jednej nodze potrafi być naprawdę męczące... Przeszliśmy połowę drogi do domu. Pot lał się po mojej twarzy strumieniami... Kuba nie wyglądał lepiej... Jego twarz nabrała kolory purpury.
   Postanowiliśmy zrobić sobie przerwę, a że przechodziliśmy właśnie przez park usiedliśmy pod jakimś drzewem.
   Przez cały czas czułam pulsujący ból w lewej kostce, a prawa noga czułam, że od skakania mi zaraz odleci. Oparłam głowę o ramię Kuby.
   Wiatr spokojnie powiewał między drzewami. Mój oddech stopniowo się uspakajał. Poczułam, że Kuba położył swoją głowę na mojej. W końcu on też ma prawo być zmęczony... Dźwigał dwa plecaki obładowane książkami i jeszcze pomagał iść mi. Nie byłam już na niego zła. Tym razem sama się wywaliłam... bez jego pomocy.
   Nie wiem ile czasu tak siedzieliśmy, ale ja mogłabym siedzieć w nieskończoność. Nie dlatego, że byłam tak zmęczona, ale... chodzi raczej o to, że... no... ciężko powiedzieć. Miło mi się siedziało koło tego chłopaka. Co prawda bywa nieznośny i w ogóle... ale chyba go lubię...
 - Powinniśmy już iść... - powiedział w końcu Kuba
- Tak...
   Chłopak pomógł mi wstać. Założył oba plecaki i ruszyliśmy. Na początku jakoś dawałam radę, ale potem... robiło się coraz gorzej.
   Do domu było już blisko, ale ja powiedziałam:
- Nie dam już rady.
   I Kuba zrobił coś czego się nie spodziewałam patrząc na to, że niósł dwa ciężkie plecaki. Wziął mnie na ręce. Najpierw zdziwienie odebrało mi mowę. Kiedy już trochę ochłonęłam powiedziałam:
- Nie jestem za ciężka?
- Damy radę... - rzekł chłopak i szybkim krokiem ruszył ulicą.
   Zarzuciłam mu ręce na szyję. No... tak mi się zdecydowanie łatwiej podróżowało.
Kuba miał chyba inne zdanie. Robił się stopniowo coraz bardziej czerwony, a po jakimś czasie zaczął głośno oddychać.

   W końcu udało się. Dotarliśmy do domu. Kiedy stanęliśmy pod drzwiami Kuba postawił mnie na nogi. Pomógł mi wejść.
- Co się stało? - zapytała od razu mama
- Nic... po prostu przewróciłam się i strasznie mnie boli noga. - powiedziałam - Mamo, to jest Kuba. Pomógł mi tu jakoś dotrzeć.
- Dzień dobry - powiedział lekko onieśmielony chłopak
- Jedziemy do lekarza. - zawiadomiła mama
   Kiedy mama poszła po coś do kuchni odwróciłam się do Kuby.
- Dzięki - powiedziałam, choć to słowo nie oddawało nawet w połowie mojej wdzięczności.
- Nie ma sprawy. - rzekł  chłopak z uśmiechem zmęczenia
   Szybko pocałowałam go w policzek. Kuba był tym równie zdziwiony jak ja.
_________________________________
  No i co myślicie?
Jeżeli będzie przynajmniej 5 komentarzy
rozdział pojawi się w weekend. ;)
Sjo

poniedziałek, 3 marca 2014

Notka

   Następny rozdział dodam w przyszły wtorek - 11 marca. Przepraszam za takie opóźnienie, ale nie jestem w stanie teraz pisać. Ktoś mi bliski odszedł i... muszę się trochę ogarnąć.
Sjo