wtorek, 11 marca 2014

Rozdział 12: Potknięcie, przewrócenie, męczący powrót i...

Hejka,
Ten rozdział, chociaż nie uważam, że jest udany
Dedykuję moim koleżankom z klasy
Może tego nigdy nie przeczytacie, 
ale dziękuję wam za to, 
że byłyście przy mnie kiedy było mi smutno, 
Czyli mówiąc w skrócie:
Kiedy miałam doła.
DZIĘKUJĘ :)
Sjo
______________________________________
  Podczas przerwy siedziałam na korytarzu. Nie rozmawiałam z Emilką. Jakoś tak wyszło. Ostatnio nie potrafię jej zrozumieć... Ciągle gada tylko o Błażeju, a jak zaczęłam jej się zwierzać (z rzeczy które się mówi tylko najbliższej przyjaciółce) ona powiedziała "Daj spokój!" i zapytała czy dobrze wygląda, bo po korytarzu szedł Błażej.
   Nie mam do niej pretensji. Po prostu musi przejść pierwszą fazę zakochania...
Siedziałam i myślałam o mamie, tacie, nowym małym stworzeniu, które za parę miesięcy zagości w naszym domu i takie inne, aż z rozmyślań wyrwał mnie Sylwek.
- Hej, wyglądasz na zamyśloną - zagadnął chłopak
- Tak... masz młodsze rodzeństwo? - zapytałam po chwili
- Nie, mam starszą siostrę. A co?
- Nic...
   Sylwek usiadł koło mnie. Ach... stary, dobry Sylwek... nigdy się nie zmieni.
- Masz może... trochę kasy? - zapytał z nadzieją
- Mam, ale ci nie dam.- nie chciałam być wredna, ale...kurcze NIE JESTEM BANKIEM

   Lekcja była nawet ciekawa (co jest żadkością). To była godzina wychowawcza. Temat był: Co zrobię jak dorosnę...
   Nigdy się nie zastanawiałam nad tym co będę robiła w przyszości...
- Ja będę nauczycielem - powiedział ten lizus-Bartek
- Dlaczego zamierzasz związać swe życie z tym zawodem? - zapytała wychowawczyni - Proszę o kródką wypowiedź.
- Lubię się uczyć i jestem pewny, że wielką przyjemność sprawi mi uczenie innych. - mówił chłopak z uśmiechem - poza tym... chcę brać z pani przykład. Wie pani... jest pani moją ulubioną nauczycielką.
   Zarumieniona pani Bryka (nasza wychowawczyni co prawda nie ma tak na nazwisko, ale wszyscy na nią tak mówią, bo ma dużą czerwoną brykę, którą codziennie przyjeżdża do szkoły. Poza tym ona sama wygląda bardzo podonie do swojego auta) wstawiła lizusowi plus do dziennika. Następnie zapytała Ankę. Dziewczya zaczęła opowiedać o jakimś zawodzie, o którym oczywiście nikt nie miał pojęcia. Gadała i gadała, aż w końcu Bryka jej przerwała i zapytała mnie (nie ma dnia w którym nie byłabym pytana):
- A ty Wiktoria? Kim chcesz zostać w przyszłości i dlaczego? Co ci się najbardziej podoba w tym zawodzie?
- Chcę zostać królową perską, mieć dużo kasy i codziennie lecieć prywatnym odrzutowcem do Paryrza. - powiedziałam (nie mogłam się powstrzymać)
   Zanim nauczycielka zdążyła na mnie nakrzyczeć powiedziałam:
- A tak na serio to... - zastanowiłam się chwilę - chciałabym być komentatorem sprtowym... komentatorką - poprawiłam się - Niech sobie pani wyobrazi... mecz piłki nożnej bez komentatora. Ogólnie mecze są bardzo ważne. Te emocje, to wszystko...  ale bez komentatora... bez tego głosu, który te emocje dostarcza... nie ma już tej adrenaliny... - mówiłam to wszystko takim tonem jakbym głosiła jakieś przemówienie... dzięki temu prawie wszyscy mnie słuchali - więc komentator sportowy to bardzo ważny, choć niedoceniany zawód... Zwykle komentatorami są faceci... myślą, że dziewczyny się do tego nie nadają... ale ja im udowodnię, że to nie prawda - dla podkreślenia tych słów uderzyłam pięścią w ławkę - słuchajcie dziewczyny: mamy równe prawa co chłopaki! Nie są lepsi! Dziewczyna może być inżynierem samochodowym... może pracować na budowie... - choć po chwili namysłu dodałam - ale oczywiście powołana jest do wyższych celów!
   Kiedy skończyłam trwała cisza.
Potem zostałam nagrodzona brawami (głównie od dziewczyn, ale chodzi o sam fakt).
Ta przemowa (jako jedna z nielicznych) chyba mi się udała...

   Dzwonek. Uff... koniec lekcji! Nareszcie... Zeszłam do szatni. Zawsze wtedy rozmawiałam z Emilką, ale dziewczyna gdzieś zniknęła.
   Żeby zdjąć z wieszaka moją kurtkę i worek musiałam się nieźle poprzepychać. Wszystkie pierwsze klasy kończyły lekcje, więc było trochę chaotycznie. Każdy się przepychał, bo każdy chciał jak najszybciej wyjść ze szkoły.
   Po jakimś czasie udało mi się wydostać z tłumu. Usiadłam na schodach (bo oczywiście ławki były już zajęte) i zmieniłam buty.
   Wyszłam ze szkoły. Słońce wesoło świeciło, a liście tańczyły na wietrze... podziwiejąc przyrodę potknęłam się o coś i upadłam na chodnik... nie ma dnia ani godziny, w której nie prześladowałby mnie pech...           i Kuba.
   Okazało się, że Jakub zagadał się z kimś (nie zwróciłam uwagi z kim)  i zostawił plecak na środku chodnika. Oczywiście byłam wkurzona - znowu leżę na chodniku... i to przez tą samą osobę.
   Chłopak stał teraz patrząc na mnie z góry, a jego rozmówca gdzieś zniknął. Złość aż ze mnie kipiała...
- Uważaj gdzie stawiasz plecak! - krzyknęłam na niego - I co tak stoisz?! Może tym razem pomógłbyś mi, Młotku?! Znowu przez ciebie leżę!
- Sorry... - wymamrotał chłopak
   Kiedy się podnosiłam syknęłam z bólu. Czułam pulsujący ból w kostce lewej nogi.

- Nic ci nie jest? - zapytał Kuba, kiedy już stałam
- Nie nic! A krzyczę sobie tak dla jaj! - krzyczałam zezłoszczona
   Chciałam jak najszybciej iść do domu, ale kiedy zrobiłam jeden krok poczułam tak piekący ból, że znowu upadłam.
- Niech to!
   Kuba ukucnął przy mnie. Chyba zaczął się martwić, bo zapytał:
- Gdzie cię boli? - powiedział to z wyraźną troską, w sumie to się nie dziwię, bo to jego wina.
- W kostce... - powiedziałam cicho
-  Mogę wrócić do szkoły i powiedzieć nauczycielom - zaproponował
- Nie! - powiedziałam szybko - nic mi nie jest... A jeżeli coś jest to przez ciebie!
- No przepraszam bardzo, ale to nie moja wina, że potykasz się o wszystko co masz na swojej drodze! - rzekł chłopak z wyrzutem
   Spróbowałam wstać, ale noga zapiekła mnie niemiłosiernie i znowu upadłam na chodnik. Zrzuciłam plecak i spróbowałam jeszcze raz... nic z tego.
- Daj rękę pomogę ci. - powiedział Kuba
   Nie chciałam jego pomocy, ale nie za bardzo miałam wybór. Sama nie dałabym rady.
Z jego pomocą jakoś udało mi się wstać. Kuba zarzucił sobie na jedno ramię swój plecak, a na drógie mój.
- Rozumiem, że pomożesz mi wrócić do domu? - zapytałam
- A mam jakiś wybór? Poza tym... - zamilkł na chwilę - jakbym ci nie pomógł jutro w plecaku pewnie miałbym bukiet z pokrzyw i ostów - nie dziękuję. I... serio przepraszam...
   Uśmiechnęłam się.
- Osty mogę odpuścić.
   Chłopak odchrząknął teatralnie.
- Przepraszam? - powiedział ironicznie
- Dobra... wygrałeś. Pokrzyw brak... - poddałam się zrezygnowana
   Zarzuciłam rękę na obładowanego plecakami Kubę i powoli ruszyliśmy w stronę mojego domu.

   Dłuższe skakanie na jednej nodze potrafi być naprawdę męczące... Przeszliśmy połowę drogi do domu. Pot lał się po mojej twarzy strumieniami... Kuba nie wyglądał lepiej... Jego twarz nabrała kolory purpury.
   Postanowiliśmy zrobić sobie przerwę, a że przechodziliśmy właśnie przez park usiedliśmy pod jakimś drzewem.
   Przez cały czas czułam pulsujący ból w lewej kostce, a prawa noga czułam, że od skakania mi zaraz odleci. Oparłam głowę o ramię Kuby.
   Wiatr spokojnie powiewał między drzewami. Mój oddech stopniowo się uspakajał. Poczułam, że Kuba położył swoją głowę na mojej. W końcu on też ma prawo być zmęczony... Dźwigał dwa plecaki obładowane książkami i jeszcze pomagał iść mi. Nie byłam już na niego zła. Tym razem sama się wywaliłam... bez jego pomocy.
   Nie wiem ile czasu tak siedzieliśmy, ale ja mogłabym siedzieć w nieskończoność. Nie dlatego, że byłam tak zmęczona, ale... chodzi raczej o to, że... no... ciężko powiedzieć. Miło mi się siedziało koło tego chłopaka. Co prawda bywa nieznośny i w ogóle... ale chyba go lubię...
 - Powinniśmy już iść... - powiedział w końcu Kuba
- Tak...
   Chłopak pomógł mi wstać. Założył oba plecaki i ruszyliśmy. Na początku jakoś dawałam radę, ale potem... robiło się coraz gorzej.
   Do domu było już blisko, ale ja powiedziałam:
- Nie dam już rady.
   I Kuba zrobił coś czego się nie spodziewałam patrząc na to, że niósł dwa ciężkie plecaki. Wziął mnie na ręce. Najpierw zdziwienie odebrało mi mowę. Kiedy już trochę ochłonęłam powiedziałam:
- Nie jestem za ciężka?
- Damy radę... - rzekł chłopak i szybkim krokiem ruszył ulicą.
   Zarzuciłam mu ręce na szyję. No... tak mi się zdecydowanie łatwiej podróżowało.
Kuba miał chyba inne zdanie. Robił się stopniowo coraz bardziej czerwony, a po jakimś czasie zaczął głośno oddychać.

   W końcu udało się. Dotarliśmy do domu. Kiedy stanęliśmy pod drzwiami Kuba postawił mnie na nogi. Pomógł mi wejść.
- Co się stało? - zapytała od razu mama
- Nic... po prostu przewróciłam się i strasznie mnie boli noga. - powiedziałam - Mamo, to jest Kuba. Pomógł mi tu jakoś dotrzeć.
- Dzień dobry - powiedział lekko onieśmielony chłopak
- Jedziemy do lekarza. - zawiadomiła mama
   Kiedy mama poszła po coś do kuchni odwróciłam się do Kuby.
- Dzięki - powiedziałam, choć to słowo nie oddawało nawet w połowie mojej wdzięczności.
- Nie ma sprawy. - rzekł  chłopak z uśmiechem zmęczenia
   Szybko pocałowałam go w policzek. Kuba był tym równie zdziwiony jak ja.
_________________________________
  No i co myślicie?
Jeżeli będzie przynajmniej 5 komentarzy
rozdział pojawi się w weekend. ;)
Sjo

9 komentarzy:

  1. Podobało mi się :)
    Już zaczyna się ... to COŚ ;P

    OdpowiedzUsuń
  2. świetny :D
    Czekam już na następny rozdział :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Naprawdę świetny. :)
    Dziękuję za dedykację. :)
    :) & :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobry rozdział ;) Kiedy następny?

    OdpowiedzUsuń
  5. Proszę o kolejny rozdział!!!
    Nie mogę się doczekać

    OdpowiedzUsuń
  6. kiedy kolejny rozdział?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miał się pojawić w weekend, ale cóż...
      Nie wyszło. A teraz nie mam czasu, a jak mam czas to nie mam weny.
      Do niedzieli rozdział dodam NA PEWNO. Mam nadzieję, że uda mi się wcześniej.
      Dzięki za komentarze ;)

      Usuń
    2. Haha... Całe pisanie, jak to, to nie to ;p

      Usuń
  7. Super, super, pisz dalej proszę, bo to wciąga. :D

    OdpowiedzUsuń