sobota, 22 marca 2014

Rozdział 13: Wydaje mi się, że to co mówił nie miało sensu.

   Pojechałam z mamą do szpitala. W skrócie:   Najpierw czekałyśmy pół godziny w kolejce do rejestracji, żeby wyciągnąć kartę. Potem czekałyśmy w kolejce do lekarza ( dokładniej do chirurga dziecięcego). Z tego co pamiętam przed nami stały tylko: trzy panie z dziećmi na wózkach, troje małżeństw z dziećmi, które miały rękę w gipsie, a jedna dziewczyna miała nogę. Były tam jeszcze dwie starsze panie z przedszkolakami, którym nie wiem co było i czworo pań z niemowlakami.
   Tak więc trochę sobie poczekałyśmy. Kiedy udało nam się wreszcie dostać do gabinetu, lekarz obejrzał mi nogę i powiedział, że chyba mam pękniętą kostkę. Strasznie się przestraszyłam. Kiedy to powiedział wyobraziłam sobie kości stopy (taki szkielet) i (dosłownie) pękniętą kostkę. Fu...
   Lekarz wysłał nas na rentgen, żeby to potwierdzić, czy coś tam... Okej, doczłapałyśmy się jakoś z mamą przed salę, gdzie robili RTG. Nie było tam tak długiej kolejki jak przedtem, za to jakaś pani użerała się z pielęgniarką, która tam wszystkiego pilnowała. Nawet nie wiem o co się kłóciły, bo bardziej się przejęłam tym, że znowu musiałyśmy CZEKAĆ.
   Kiedy stanęłyśmy znowu przed chirurgiem (tym razem cudem BEZ czekania), ten obejrzał zdjęcia w komputerze i powiedział, że miał rację, że dobrze myślał, że jest genialny, bo od razu wiedział, że mam pękniętą kostkę i jakiż to on wspaniały. Też coś... nie widziałam jeszcze takiego chwolipięto - egoisty ... Cóż... tak czy siak powiedział jeszcze, że muszę mieć gips. Co  prawda przewidywałam to odkąd pierwszy raz weszłyśmy z mamą do tego gabinetu, ale ta wiadomość mnie przybiła. JA NIE CHCĘ GIPSU!
   Potem poszłyśmy z mamą do gipsowni. Najpierw się ucieszyłam, bo nie było kolejki, ale okazało się, że gipsiarza nie ma, bo jest na SORze (Szpitalny Odział Ratunkowy). To była okropna wiadomość, bo SOR był na drugim końcu szpitala. Tak więc poszłyśmy najpierw korytarzem do windy, potem mama poprowadziła mnie przez kręte ścieżki... jejku... dobrze, że była ze mną mama, sama bym się tam zgubiła.
   Godzinę później byłyśmy w domu, a ja na lewej nodze miałam but gipsowy do kolana. Udało nam się jeszcze wypożyczyć kule z pobliskiego sklepu, tak więc poruszałam się o własnych siłach. Chociaż muszę przyznać... chodzenie o kulach też jest nieco męczące, nie tak jak skakanie przez cały czas na jednej nodze, ale trochę wysiłku jednak trzeba w to włożyć...

   Uff... dobra już siedzę. Szkoła... muszę sobie jakoś dać radę... Emilka na pewno by mi pomogła, gdyby była dzisiaj w szkole, a jej nie było.
   Właśnie udało mi się dotrzeć do pracowni, w której mamy mieć teraz lekcje i spokojnie usiąść na tyłku. Taki gips to nic fajnego... Strasznie to uciążliwe... szczególnie jak trzeba wejść lub zejść po schodach. No ale muszę jakoś dać sobie radę...
   Uczniowie przechodzący przez korytarz spoglądali na mnie dziwnie. Nie wiem o co im chodzi... najgorsze jest to, że przez cały czas słyszę pytanie: ,,Co ci się stało?". Wiem, że ludzie są ciekawi i chcą być mili, ale po piętnastym takim pytaniu można zwariować.
   Tak rozmyślając nie zauważyłam kiedy podszedł do mnie Kuba i zapytał:
- Co ci się stało?
   Ech...
- A co? Już nie pamiętasz? - zapytałam z ironią
   Co jak co, ale ON powinien wiedzieć.
- Nie myślałem, że to coś poważnego... - powiedział chłopak
   Zauważyłam, że nie patrzy mi w oczy. Ciągle odwracał wzrok, albo patrzył w podłogę. Nie da się ukryć, że był nieco onieśmielony. Zresztą ja też czułam się jakoś niezręcznie...
- Mam pękniętą kostkę. - powiedziałam - gips na dwa tygodnie.
- Ja naprawdę przepraszam... - rzekł Kuba i odważył się spojrzeć mi w oczy
   Chwilę tak na siebie patrzyliśmy. Tym razem to ja opuściłam wzrok. Po chwili powiedziałam:
- Wiesz... to nie twoja wina. Powinnam bardziej uważać...
   Po raz pierwszy cieszyłam się z dzwonka na lekcję (coś ze mną nie tak!). Ta rozmowa była bardzo niezręczna...
   Powoli podniosłam się, zarzuciłam plecak na ramię i ruszyłam do ławki. Rany... co ja zrobię jak będzie obiad?

   Przerwa obiadowa to zabójstwo. Od razu po dzwonku (wszystko jedno czy nauczyciel jeszcze coś gada, czy nie) każdy uczeń biegnie na stołówkę. Jeżeli ktoś nie je obiadu (co jest rzadkością) usuwa się z drogi tym co jedzą. To jest Wielki Wyścig, Szalona Szarańcza, Turbulencyjne Tornado... nie wiem jak inaczej nazwać przerwę obiadową...
   Zasady są proste:
 za wolno biegniesz --> masz ostatnie miejsce w kolejce -->  nie zdążasz zjeść --> jesteś głodny (co nie jest fajne)
   Więc sorry... trzeba się pospieszyć.
Pytanie:   CO JA MAM ZROBIĆ, JAK MAM GIPS???
  Prosiłam nauczycielkę, żeby wypuściła mnie wcześniej. Tłumaczyłam, że oni mnie tam staranują i w ogóle, ale ona powiedziała tylko:
- Sorry, taki mamy klimat.
   Czy ona chce mnie jeszcze bardziej dobić?!
Jasne, najlepiej tak! Pozbyć się mnie! Od razu jest spokój, nie ma problemu!
   Wszystko byłoby fajnie, ale jest jedno "ale"... oni mnie tam ZMIAŻDŻĄ!
Dzwonek.
   Okej, dam radę.
- Sylwek! - krzyknęłam do chłopaka, który już wybiegał z sali
   Chciałam, żeby mi pomógł. Mógłby chociażby wziąć mi plecak, ale on już pobiegł. Ech... ci przyjaciele...
Zarzuciłam sobie plecak na ramię i ile sił w kulach popędziłam do schodów. Było mi strasznie ciężko, bo wszyscy się strasznie przepychali. Myślałam, że może chociaż niektórzy zwrócą uwagę, że jest ktoś kto ma gips, chodzi o kulach i ogólnie jest mu ciężej. Ale nie. Było jak zwykle tyle, że tym razem Wielki Wyścig, zamienił się z Zabójczy Wyścig.
   Kiedy schodziłam po schodach czułam, że już nie daję rady. Było tak tłoczno, że nie wiedziałam, gdzie stawiam kule. Do tego plecak ciągnął mnie do tyłu...
   W tych mękach udało mi się jakoś dotrzeć, do stołówki. I nie byłam ostatnia w kolejce! (byłam przed ostatnia, ale to tak na marginesie).

   Na następnej przerwie Kuba znowu do mnie podszedł.
- Wiktoria, słuchaj... - zaczął chłopak śmiało, choć po chwili cała pewność siebie jaką miał wyparowała - bo... ja... no bo...
   Uniosłam pytająco brwi.
- Chodzi o to, że... - Kuba chyba jednak stwierdził, że nie chce mi mówić tego co chciał powiedzieć, więc żeby nie wyjść na idiotę powiedział - Hej, jak ty sobie dajesz radę? A na obiad? Zdążyłaś? Bo w ogóle wiesz, ja to... no, udało mi się też dzisiaj kupić Grześka więc jak byś chciała, to... a ja lubię piłkę nożną, a ty? Chociaż teraz to pewnie nie chcesz o tym rozmawiać, bo nie możesz się ruszać...
- Kuba...
- Znaczy, no możesz się ruszać, ale nie do końca i... co myślisz o muzyce klasycznej? Ja wolę rocka, chociaż niektóre metale są fajne, ale o czym ja tu gadam, pewnie sobie myślisz, że jestem jakimś głupkiem... a co myślisz o chmurach? Bo niektóre są białe, a inne...
- Kuba!
   Chłopak ucichł. Na jego twarzy wystąpił rumieniec.
- Wiesz, że to co mówisz nie ma sensu? - zapytałam prosto z mostu
- No... wiem, ale... bo... chciałem powiedzieć, że... - chłopak powiedział coś, ale nie zrozumiałam co, bo w tym samym czasie zadzwonił dzwonek.
   Uśmiechnęłam się do niego i weszłam do klasy.
Dobra, podsumujmy.
   Kuba zachowywał się dziwnie. To na pewno. Chciał coś powiedzieć, ale nie chciało mu to przejść przez usta... cóż... nie będę się dopytywać. Jak będzie chciał to mi powie.
   Jeżeli się jeszcze kiedyś do mnie odezwie... wydaje mi się, że będzie mu się teraz wydawać, że mi się wydawało, że jest dziwnym idiotą, a wcale mi się tak nie wydaje. Wydaje mi się, że przez to nie będzie chciał się do mnie teraz odzywać. Chociaż też wydaje mi się, że powinno mu się wydawać, że go lubię... Mam nadzieję też, że mu się wydaje, że mnie lubi. Z drugiej strony nie chciałabym, żeby mu się wydawało, że mi się wydaje, że go lubię...
   Czy mi się wydaje, czy to co teraz napisałam nie miało sensu?

 ___________________________
Hej,
Muszę przyznać - ten rozdział był trochę wymuszony.
  Mieliście kiedyś tak, że chcieliście coś napisać, ale nie do końca wiedzieliście co?
Albo, że macie jakiś pomysł na opowiadanie, ale nie do końca wiecie jaki?
  Albo, że po prostu nie umiecie tego ubrać w słowa?
Wydaje mi się, że ten rozdział nie ma sensu, ale oceńcie sami. :)
               Będę wdzięczna za dużą liczbę komentarzy ;)
               A następny rozdział pojawi się kiedy będę miała czas i wenę
               (oczywiście postaram się dodać go jak najszybciej)
 Postanowiłam, że nie będę wymuszać pisania.
To ja rządzę blogiem, a nie blog mną!
  ♥  Sjo  ♥    :)

wtorek, 11 marca 2014

Rozdział 12: Potknięcie, przewrócenie, męczący powrót i...

Hejka,
Ten rozdział, chociaż nie uważam, że jest udany
Dedykuję moim koleżankom z klasy
Może tego nigdy nie przeczytacie, 
ale dziękuję wam za to, 
że byłyście przy mnie kiedy było mi smutno, 
Czyli mówiąc w skrócie:
Kiedy miałam doła.
DZIĘKUJĘ :)
Sjo
______________________________________
  Podczas przerwy siedziałam na korytarzu. Nie rozmawiałam z Emilką. Jakoś tak wyszło. Ostatnio nie potrafię jej zrozumieć... Ciągle gada tylko o Błażeju, a jak zaczęłam jej się zwierzać (z rzeczy które się mówi tylko najbliższej przyjaciółce) ona powiedziała "Daj spokój!" i zapytała czy dobrze wygląda, bo po korytarzu szedł Błażej.
   Nie mam do niej pretensji. Po prostu musi przejść pierwszą fazę zakochania...
Siedziałam i myślałam o mamie, tacie, nowym małym stworzeniu, które za parę miesięcy zagości w naszym domu i takie inne, aż z rozmyślań wyrwał mnie Sylwek.
- Hej, wyglądasz na zamyśloną - zagadnął chłopak
- Tak... masz młodsze rodzeństwo? - zapytałam po chwili
- Nie, mam starszą siostrę. A co?
- Nic...
   Sylwek usiadł koło mnie. Ach... stary, dobry Sylwek... nigdy się nie zmieni.
- Masz może... trochę kasy? - zapytał z nadzieją
- Mam, ale ci nie dam.- nie chciałam być wredna, ale...kurcze NIE JESTEM BANKIEM

   Lekcja była nawet ciekawa (co jest żadkością). To była godzina wychowawcza. Temat był: Co zrobię jak dorosnę...
   Nigdy się nie zastanawiałam nad tym co będę robiła w przyszości...
- Ja będę nauczycielem - powiedział ten lizus-Bartek
- Dlaczego zamierzasz związać swe życie z tym zawodem? - zapytała wychowawczyni - Proszę o kródką wypowiedź.
- Lubię się uczyć i jestem pewny, że wielką przyjemność sprawi mi uczenie innych. - mówił chłopak z uśmiechem - poza tym... chcę brać z pani przykład. Wie pani... jest pani moją ulubioną nauczycielką.
   Zarumieniona pani Bryka (nasza wychowawczyni co prawda nie ma tak na nazwisko, ale wszyscy na nią tak mówią, bo ma dużą czerwoną brykę, którą codziennie przyjeżdża do szkoły. Poza tym ona sama wygląda bardzo podonie do swojego auta) wstawiła lizusowi plus do dziennika. Następnie zapytała Ankę. Dziewczya zaczęła opowiedać o jakimś zawodzie, o którym oczywiście nikt nie miał pojęcia. Gadała i gadała, aż w końcu Bryka jej przerwała i zapytała mnie (nie ma dnia w którym nie byłabym pytana):
- A ty Wiktoria? Kim chcesz zostać w przyszłości i dlaczego? Co ci się najbardziej podoba w tym zawodzie?
- Chcę zostać królową perską, mieć dużo kasy i codziennie lecieć prywatnym odrzutowcem do Paryrza. - powiedziałam (nie mogłam się powstrzymać)
   Zanim nauczycielka zdążyła na mnie nakrzyczeć powiedziałam:
- A tak na serio to... - zastanowiłam się chwilę - chciałabym być komentatorem sprtowym... komentatorką - poprawiłam się - Niech sobie pani wyobrazi... mecz piłki nożnej bez komentatora. Ogólnie mecze są bardzo ważne. Te emocje, to wszystko...  ale bez komentatora... bez tego głosu, który te emocje dostarcza... nie ma już tej adrenaliny... - mówiłam to wszystko takim tonem jakbym głosiła jakieś przemówienie... dzięki temu prawie wszyscy mnie słuchali - więc komentator sportowy to bardzo ważny, choć niedoceniany zawód... Zwykle komentatorami są faceci... myślą, że dziewczyny się do tego nie nadają... ale ja im udowodnię, że to nie prawda - dla podkreślenia tych słów uderzyłam pięścią w ławkę - słuchajcie dziewczyny: mamy równe prawa co chłopaki! Nie są lepsi! Dziewczyna może być inżynierem samochodowym... może pracować na budowie... - choć po chwili namysłu dodałam - ale oczywiście powołana jest do wyższych celów!
   Kiedy skończyłam trwała cisza.
Potem zostałam nagrodzona brawami (głównie od dziewczyn, ale chodzi o sam fakt).
Ta przemowa (jako jedna z nielicznych) chyba mi się udała...

   Dzwonek. Uff... koniec lekcji! Nareszcie... Zeszłam do szatni. Zawsze wtedy rozmawiałam z Emilką, ale dziewczyna gdzieś zniknęła.
   Żeby zdjąć z wieszaka moją kurtkę i worek musiałam się nieźle poprzepychać. Wszystkie pierwsze klasy kończyły lekcje, więc było trochę chaotycznie. Każdy się przepychał, bo każdy chciał jak najszybciej wyjść ze szkoły.
   Po jakimś czasie udało mi się wydostać z tłumu. Usiadłam na schodach (bo oczywiście ławki były już zajęte) i zmieniłam buty.
   Wyszłam ze szkoły. Słońce wesoło świeciło, a liście tańczyły na wietrze... podziwiejąc przyrodę potknęłam się o coś i upadłam na chodnik... nie ma dnia ani godziny, w której nie prześladowałby mnie pech...           i Kuba.
   Okazało się, że Jakub zagadał się z kimś (nie zwróciłam uwagi z kim)  i zostawił plecak na środku chodnika. Oczywiście byłam wkurzona - znowu leżę na chodniku... i to przez tą samą osobę.
   Chłopak stał teraz patrząc na mnie z góry, a jego rozmówca gdzieś zniknął. Złość aż ze mnie kipiała...
- Uważaj gdzie stawiasz plecak! - krzyknęłam na niego - I co tak stoisz?! Może tym razem pomógłbyś mi, Młotku?! Znowu przez ciebie leżę!
- Sorry... - wymamrotał chłopak
   Kiedy się podnosiłam syknęłam z bólu. Czułam pulsujący ból w kostce lewej nogi.

- Nic ci nie jest? - zapytał Kuba, kiedy już stałam
- Nie nic! A krzyczę sobie tak dla jaj! - krzyczałam zezłoszczona
   Chciałam jak najszybciej iść do domu, ale kiedy zrobiłam jeden krok poczułam tak piekący ból, że znowu upadłam.
- Niech to!
   Kuba ukucnął przy mnie. Chyba zaczął się martwić, bo zapytał:
- Gdzie cię boli? - powiedział to z wyraźną troską, w sumie to się nie dziwię, bo to jego wina.
- W kostce... - powiedziałam cicho
-  Mogę wrócić do szkoły i powiedzieć nauczycielom - zaproponował
- Nie! - powiedziałam szybko - nic mi nie jest... A jeżeli coś jest to przez ciebie!
- No przepraszam bardzo, ale to nie moja wina, że potykasz się o wszystko co masz na swojej drodze! - rzekł chłopak z wyrzutem
   Spróbowałam wstać, ale noga zapiekła mnie niemiłosiernie i znowu upadłam na chodnik. Zrzuciłam plecak i spróbowałam jeszcze raz... nic z tego.
- Daj rękę pomogę ci. - powiedział Kuba
   Nie chciałam jego pomocy, ale nie za bardzo miałam wybór. Sama nie dałabym rady.
Z jego pomocą jakoś udało mi się wstać. Kuba zarzucił sobie na jedno ramię swój plecak, a na drógie mój.
- Rozumiem, że pomożesz mi wrócić do domu? - zapytałam
- A mam jakiś wybór? Poza tym... - zamilkł na chwilę - jakbym ci nie pomógł jutro w plecaku pewnie miałbym bukiet z pokrzyw i ostów - nie dziękuję. I... serio przepraszam...
   Uśmiechnęłam się.
- Osty mogę odpuścić.
   Chłopak odchrząknął teatralnie.
- Przepraszam? - powiedział ironicznie
- Dobra... wygrałeś. Pokrzyw brak... - poddałam się zrezygnowana
   Zarzuciłam rękę na obładowanego plecakami Kubę i powoli ruszyliśmy w stronę mojego domu.

   Dłuższe skakanie na jednej nodze potrafi być naprawdę męczące... Przeszliśmy połowę drogi do domu. Pot lał się po mojej twarzy strumieniami... Kuba nie wyglądał lepiej... Jego twarz nabrała kolory purpury.
   Postanowiliśmy zrobić sobie przerwę, a że przechodziliśmy właśnie przez park usiedliśmy pod jakimś drzewem.
   Przez cały czas czułam pulsujący ból w lewej kostce, a prawa noga czułam, że od skakania mi zaraz odleci. Oparłam głowę o ramię Kuby.
   Wiatr spokojnie powiewał między drzewami. Mój oddech stopniowo się uspakajał. Poczułam, że Kuba położył swoją głowę na mojej. W końcu on też ma prawo być zmęczony... Dźwigał dwa plecaki obładowane książkami i jeszcze pomagał iść mi. Nie byłam już na niego zła. Tym razem sama się wywaliłam... bez jego pomocy.
   Nie wiem ile czasu tak siedzieliśmy, ale ja mogłabym siedzieć w nieskończoność. Nie dlatego, że byłam tak zmęczona, ale... chodzi raczej o to, że... no... ciężko powiedzieć. Miło mi się siedziało koło tego chłopaka. Co prawda bywa nieznośny i w ogóle... ale chyba go lubię...
 - Powinniśmy już iść... - powiedział w końcu Kuba
- Tak...
   Chłopak pomógł mi wstać. Założył oba plecaki i ruszyliśmy. Na początku jakoś dawałam radę, ale potem... robiło się coraz gorzej.
   Do domu było już blisko, ale ja powiedziałam:
- Nie dam już rady.
   I Kuba zrobił coś czego się nie spodziewałam patrząc na to, że niósł dwa ciężkie plecaki. Wziął mnie na ręce. Najpierw zdziwienie odebrało mi mowę. Kiedy już trochę ochłonęłam powiedziałam:
- Nie jestem za ciężka?
- Damy radę... - rzekł chłopak i szybkim krokiem ruszył ulicą.
   Zarzuciłam mu ręce na szyję. No... tak mi się zdecydowanie łatwiej podróżowało.
Kuba miał chyba inne zdanie. Robił się stopniowo coraz bardziej czerwony, a po jakimś czasie zaczął głośno oddychać.

   W końcu udało się. Dotarliśmy do domu. Kiedy stanęliśmy pod drzwiami Kuba postawił mnie na nogi. Pomógł mi wejść.
- Co się stało? - zapytała od razu mama
- Nic... po prostu przewróciłam się i strasznie mnie boli noga. - powiedziałam - Mamo, to jest Kuba. Pomógł mi tu jakoś dotrzeć.
- Dzień dobry - powiedział lekko onieśmielony chłopak
- Jedziemy do lekarza. - zawiadomiła mama
   Kiedy mama poszła po coś do kuchni odwróciłam się do Kuby.
- Dzięki - powiedziałam, choć to słowo nie oddawało nawet w połowie mojej wdzięczności.
- Nie ma sprawy. - rzekł  chłopak z uśmiechem zmęczenia
   Szybko pocałowałam go w policzek. Kuba był tym równie zdziwiony jak ja.
_________________________________
  No i co myślicie?
Jeżeli będzie przynajmniej 5 komentarzy
rozdział pojawi się w weekend. ;)
Sjo

poniedziałek, 3 marca 2014

Notka

   Następny rozdział dodam w przyszły wtorek - 11 marca. Przepraszam za takie opóźnienie, ale nie jestem w stanie teraz pisać. Ktoś mi bliski odszedł i... muszę się trochę ogarnąć.
Sjo