środa, 29 stycznia 2014

Rozdział 6: Dzień Optymizmu.

   Gniłam w tej głupiej wierzy od zawsze. Któregoś dnia do mojej komnaty (w najwyższej wierzy) wszedł książę. Pokonał smoka i uratował mnie. Otaczała go tęczowa aura, był taki przystojny... Podszedł do mnie i nachylił się żeby zbudzić mnie ze stu letniego snu.
   Nagle coś zaczęło tykać. Nie! nie teraz! Akurat jak ma mnie pocałować zaczyna coś tykać! Albo to jakaś bomba, albo mój budzik. Nie chcę wstawać!
   Nie otwierając oczu wyłączyłam budzik. Tym razem zobaczyłam różowe kucyki...
Zaraz...dlaczego jeden z nich liże mnie po twarzy? Co się dzieje?
   Otworzyłam oczy. Ozzy stał koło mnie i lizał.
-Dość! Dość! - krzyczałam - Już się obudziłam!
   Usiadłam na łóżku i wzięłam psa na ręce. Uśmiechnęłam się. Napłynęła we mnie fala optymizmu. Czasem tak jest, że po prostu człowiek jest wesoły. Ogłaszam Światowy Dzień Optymizmu!
   Pogłaskałam Ozzy'ego.
-Co u ciebie, mój książę? Która to godzinka? - zapytałam psa i spojrzałam na zegarek - Mój ty Boże!!! - gwałtownie wstałam, tym samym zrzucając Ozzy'ego na podłogę - Sorki, brachu! Ale za spóźnienie można dostać niezły ochrzan!
   Zaczęłam się ubierać. No tak... żaden dzień nie może być doskonały...
Zbiegłam do kuchni.
-Cześć mamo - powiedziałam - co na śniadanie? Gdzie tata? Wyszedł? Mam problem. Muszę biec do szkoły, a Ozzy mówi, że musi iść na spacer...
-Dziecko! Bież ty czasem oddech! - zwróciła mi uwagę mama i postawiła przede mną talerz z kanapkami. - Tata może wyjść z psem...
-Świetnie - rzekłam i zjadłam dwie kanapki - Muszę lecieć!
   Zarzuciłam plecak na ramię i wybiegłam z domu.

   Wbiegam jak jakiś wariat do szkoły. Było po dzwonku. Wbiegłam do szatni. Poślizgnęłam się na podłodze i nieźle glebnęłam. Mam nadzieję, że nikt tego nie widział... Powoli wstałam. Usiadłam na ławce i chwilę tak siedziałam. Byłam nieźle oszołomiona... Zaczęłam potem szybko zdejmować buty i wkładać szkolne tenisówki... Pognałam po schodach do sali chemicznej. Pomieszczenie jest na tyle duże, że chemię mieliśmy razem z 1a (z tym Młotkiem - Kubą)
   Kiedy wpadłam do pomieszczenia wszyscy zwrócili się w moją stronę. Chyba przerwałam Chwierczeskiej wykład... To źle... Jej się nie przerywa jak mówi...
- Dzień dobry - powiedziałam cicho
- Dlaczego się spóźniłaś na moją lekcję?! Nie wiesz, że chemia to bardzo ważny przedmiot?! - wybuchnęła nauczycielka - Proszę o wytłumaczenie!
- No więc... - uśmiechnęłam się
   Wiem, że nie powinno mi być wesoło, a jednak nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
- Kiedy szłam do szkoły... - zwróciłam się bardziej w stronę uczniów, niż nauczycielki - Nagle przyleciało ufo. Było zielone i miało różową poświatę. Wylądowało dosłownie parę metrów ode mnie. Otworzyły się drzwi i ze środka wyszli... wojownicy ninja... - urwałam na chwilę, żeby do każdego dotarło to co powiedziałam
   Wszyscy wiedzieli, że zmyślam, a jednak słuchali z zainteresowaniem. Pani Chwierczeska nic nie mówiła. Zastanawiałam się czy to dobrze, czy źle...
- Zaatakowali mnie - kontynuowałam - Wszyscy mieli zamaskowane twarze. Widać było jedynie oczy, były czerwone, a białka nabiegłe były krwią... Uzbrojeni byli w... korektory... miecze... - poprawiłam się szybko
- Dość! - krzyknęła nauczycielka
- Proszę Pani! - odważył się ktoś powiedzieć - Niech Pani da jej dokończyć. Panią nie ciekawi co było dalej?
- Nie - powiedziała nauczycielka - Poza tym musimy wrócić do tematu. Ty Figa - zwróciła się do mnie - po lekcjach odsiedzisz tu kozę...
- Za co?! - próbowałam się bronić - Co ja zrobiłam?! Chciała Pani wytłumaczenia!
- Za opowiadanie bzdur - rzekła nauczycielka - i pyskowanie. Ty Serafin też przyjdziesz. Za głupią ciekawość.

   Kara za spełnienie polecenia, też coś! Kazała mi wyjaśnić spóźnienie, to wyjaśniłam... co prawda nie do końca zgadzało się z prawdą... ale trochę mnie poniosło... Do tego ten Młotek... gdyby siedział cicho nie musiałabym z nim siedzieć w kozie. Ciekawe czy naprawdę, aż tak zainteresowało go moje opowiadanko...
   Stanęłam przed drzwiami do chemicznej. Położyłam rękę na klamce. Przez chwilę się wahałam... co mnie tam czeka?
   Uśmiechnęłam się. Dzień optymizmu. Dobra... trzeba to przeżyć. Chcę mięć to już za sobą.
   Weszłam do pomieszczenia. Przy biurku siedziała pani Chwierczeska. Parę uczniów z innych klas siedziało w ławkach. Biedacy, też dostali karę... Usiadłam w trzeciej ławce pod oknem.
   W tym momencie wszedł Kuba. Rozejrzał się i usiadł w środkowym rzędzie w trzeciej. Chwierczeska wstała. Zaczęła coś ględzić o złym zachowaniu uczniów i o czymś jeszcze (nuda!). Popatrzyłam na innych. Wszyscy siedzieli prosto i wpatrywali się w nauczycielkę, prawie nie mrugając. Dlaczego oni wszyscy się tak jej boją? Potrafi tylko gadać i krzyczeć jak nadarzy się okazja. Zamiast tu siedzieć mogłabym, wrócić do domu i wyjść z Ozzy'm na spacer. Jak tu się wyrwać?
- Mogę już iść? - odezwał się Kuba, chyba nie mógł się powstrzymać od tego pytania. Pewnie myślał tak jak ja.
- Nie! - krzyknęła nauczycielka - lepiej posłuchaj tego co mówię. To są bardzo ważne rzeczy.
- A kiedy pani skończy mówić? - zapytałam (wiem, że tyko pogorszyła sytuację, ale nie mogłam się powstrzymać)
   Po tym pytaniu Chwierczeska sięgnęła po kredę.
- To za pyskowanie - powiedziała i rzuciła we mnie kredą.
   Nie wiedziałam, że umie tak celnie rzucać. Trafiła mnie równo po środku czoła.  Chwilę kiwałam się do przodu, do tyłu, do przodu, do tyłu... Nie wiedziałam co się dzieje - byłam nieźle oszołomiona... W końcu spadłam z krzesła...
   Wszyscy się na mnie gapili, a Chwierczeska kontynuowała wykład, jakby nic się nie stało. Kiedy spadłam, od razu podbiegł do mnie Kuba. Chyba wreszcie się czegoś nauczył...
   Chłopak ukląkł przy mnie.
- Nic ci nie jest? - zapytał
     (Nauczycielka przerwała gadaninę i wpatrywała się w nas)
- Nic... - powiedziałam cicho, a Kuba pomógł mi usiąść z powrotem na krześle.
- Koniec kary. - powiedziała nagle Chwierczeska - Idźcie z tąd!
   Uczniowie powoli opuszczali salę. Panowało grobowe milczenie. Podniosłam i udałam się w stronę drzwi.
- DO WIDZENIA - powiedziałam i wyszłam z klasy.

- Wreszcie zrozumiałeś, że kiedy ktoś leży trzeba go podnieść - powiedziałam z przekąsem do Kuby
   Właśnie wyszliśmy ze szkoły. Okazało się, że idziemy w tą samą stronę.
- Nie chciałem mieć znowu pokrzywy w plecaku - rzekł
- Tym razem to nie była twoja wina...
- A na serio, nic ci nie jest? - zapytał z troską
- Serio się pytasz, czy cię to nie obchodzi?
- Masz niezłego siniaka na czole, więc...
   No nie! Ile czasu będę musiała chodzić z fioletową gębą? Już słyszę te pytania: Co ci jest? albo Wiesz, że wyglądasz jak kosmita?
- Co, ci? Wyglądasz na zamyśloną.
- Jestem słaba... - powiedziałam cicho
- Co?! - zawołał Młotek ze zdziwieniem - Ty?! Słaba?! Chyba żartujesz!
- Kto spada z krzesła od uderzenia kredą?! - wybuchnęłam
- To nie znaczy, że jesteś słaba. Tylko...
- W ogóle, czemu cię słucham?! Przecież cię nie lubię!
- Kto ci powiedział, że masz mnie nie lubić?!
- Ja to sobie powiedziałam! Wylałeś na mnie wiadro zimnej wody!
- A ty mi wsadziłaś pokrzywę do plecaka! Lepiej mieć mokry łeb, czy poparzone łapy?!
- Fakt...

________________________________________
Cześć,
Z tego rozdziału jestem nawet zadowolona.
Następny rozdział pojawi się jak pod tym będą
przynajmniej trzy komentarze.
Do zobaczenia! :)
Sjo
  

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Rozdział 5: Sylwek to WARIAT.

   Mama nic nie powiedziała. Kazała mi się po prostu przebrać i iść do swojego pokoju. Chyba niezbyt uwierzyła w moją historię, ale najwyraźniej nie miała siły wypytywać dalej. Dzisiaj wraca tata, więc mama robi dobre jedzenie.
   Tata pracuje trochę dziwnie, bo wyjeżdża na trzy dni, naprawia cośtam, wraca do domu na trzy dni i znowu jedzie. Mama zawsze jak tata ma przyjechać, siedzi cały dzień w kuchni i gotuje.
W pewnej chwili zadzwonił dzwonek do drzwi. Poszłam otworzyć. Zobaczyłam Sylwka.
-Hejka. Masz...- powiedział i dał mi połowę Grześka i kasę
-Nie myślałam, że mi oddasz - rzekłam - ale dzięki.
-Pójdziemy po Emilę i powłóczymy się po mieście? - zaproponował chłopak
-Jasne - powiedziałam i krzyknęłam w stronę kuchni - Mamo, wychodzę!
-Dobrze, tylko ostrożnie... - zamknęłam drzwi i ruszyłam z Sylwkiem do Emilki.

-Słyszałem, że Serafin oblał cię wodą... - zaczął Sylwek
   Spojrzałam na niego ostro.
-Mam się nie odzywać?
-Tak. - powiedziałam i po chwili zapytałam - wszyscy o tym mówią?
-Nie... - spojrzałam mu prosto w oczy - trochę...
   Stanęliśmy przed domem Emilki. Zapukałam. Po jakimś czasie drzwi się otworzyły. Stała przede mną mama dziewczyny.
-Dzień dobry - powiedział Sylwek - Czy jest Emilka?
-Nie. Wyszła jakiś czas temu - odpowiedziała kobieta
-Dziękujemy - powiedziałam - Do widzenia
   Kiedy drzwi się zamknęły, zapytałam:
-Gdzie mogła pójść?
-Myślę, że... nie wiem...
   Ruszyliśmy bez celu w stronę centrum. Rozmawialiśmy o wszystkim, i o niczym. Tak nam minęło dobre pół godziny. W pewnej chwili zauważyłam Kubę idącego w przeciwnym kierunku. Ratunku! Czy jest na świecie miejsca gdzie go niema?
   Nie chcący uchwyciłam jego spojrzenie. To było dość dziwne, bo patrzył na mnie ostro, a kiedy nas mijał uśmiechnął się. To był bardzo ładny uśmiech... nie wiedziałam, że umie się tak ślicznie uśmiechać... ale mnie to oczywiście nie obchodzi.
-Halo... - Sylwek pomachał mi ręką przed twrzą -  wróć do nas.
-Mówiłeś coś? - zapytałam zdziwiona
-Gapiłaś się na niego, przez... - spojrzał na zegarek, którego nie miał - długo...
-Serio? Nie prawda! - próbowałam się tłumaczyć
   Sylwek zaczął się śmiać. Chichrał się i nie mógł przestać. To było okropne.
-Z czego się śmiejesz?
-Nie ważne... - mówił chłopak z uśmiechem na twarzy
    Spojrzałam na niego tym moim specjalistycznym, ostrym spojrzeniem (długo je ćwiczyłam).
-Czy ty się przypadkiem w nim nie zadłużyłaś? - zapytał Sylwek z tym swoim uśmieszkiem
-Wariat!

-Tata! - krzyknęłam i jak mała dziewczynka podbiegłam do ojca.
-Witaj, Wika co u ciebie? - zapytał tata z uśmiechem
-Nic nowego... - urwałam - Pizza!
   Zauważyłam pizzę leżącą na stole (dzieło mamy). Pachniała wyśmienicie...
-Tak...czekaliśmy na ciebie - powiedziała mama
   Kiedy jedliśmy tata opowiadał o tym co naprawiał. Nie rozumiałam nic, ale i tak słuchałam z uwagą. Mówił to wszystko z taką determinacją...
-Mam dla ciebie prezent - powiedział nagle
-Jaki, jaki, jaki? Tato, powiedz jaki? - dopytywałam się
   Tata uśmiechnął się tajemniczo. Wyszedł z kuchni, a po chwili wrócił z...
-Aaaaa - krzyknęłam - tato! Jaki śliczny!
   Podbiegłam i wtuliłam twarz w miękką sierść szczeniaczka. Zwierzę lizało mnie po twarzy, a ja się śmiałam.
-Wabi się Ozzy i będzie twój, jeżeli obiecasz, że będziesz się nim zajmować. Spacery, jedzenie... no wiesz... - mówił tata
-Oczywiście! - powiedziałam i pogłaskałam Ozzy'ego po pyszczku.

Oto Ozzy:


   _________________________________________
Hejka
Nie jestem zadowolona z tego rozdziału.
Wyszedł taki...nijaki. A wy jak myślicie?
Szczerze.
P.S.  Sorki, że rozdziały są takie krótkie.
Sjo

środa, 8 stycznia 2014

Rozdział 4: Wiadro z ZIMNĄ wodą.

-Pożyczysz piątaka? - zapytał Sylwek na przerwie.
-Nie - pokręciłam głową - jeszcze mi nie oddałeś wcześniejszej pożyczki.
-Oddam, oddam... ale nie teraz. Proszę nie bądź taka... jest dostawa Grześków! Jak nie pójdę kupić teraz, to wszystko stracone! - błagał Sylwek
   Miał rację. Raz w tygodniu do sklepiku szkolnego przywożone były Grześki. Z tymi batonami nic nie mogło się równać. Kiedy tylko była dostawa, sklepik oblegany był przez tłum uczniów. 
-Dobra, pożyczę ci - powiedziałam i wyjęłam portfel - ale jak uda ci się kupić to oddajesz mi połowę batona.
-Okej - rzekł chłopak i wziął pieniądze
-Noi, jak nie oddasz jutro kasy zacznę chyba wystawiać procenty! - uśmiechnęłam się
   Sylwek pognał po Grześka. Przed sklepikiem już toczyła się bitwa. Poszłabym osobiście, ale kiedyś wróciłam z podbitym okiem. To nie było fajne. 
   
   Kiedy po lekcjach wyszłam ze szkoły razem z tłumem innych uczniów, poczułam ulgę. Uff... koniec męczarni na dzisiaj. Uśmiechnęłam się do siebie. Tak naprawdę dzisiaj było całkiem nieźle. Dostałam z matmy czwórkę! To takie piękne! 
   W pewnym momencie cała radość opuściła mnie. W moją stronę szedł ten młotek Kuba. Chował coś za plecami, a ja nie chciałam wiedzieć co.
-Cześć, Wiki! Co tam słychać? - zapytał jakby nigdy nic.
-Nic nowego, Młotku! - odburknęłam
-Przestań mnie tak nazywać! - zdenerwował się
-A co? zabronisz mi?
-Mam dla ciebie niespodziankę. - urwał
-Już się boję... - mruknęłam
-Powinnaś... - powiedział Kuba
   I nagle byłam cała mokra. Ten drań oblał mnie całym wiadrem zimnej wody! Ociekałam wodą, było mi zimno, a wszyscy dookoła patrzyli na mnie jak na kosmitę. Byłam wściekła. Jak on mógł...
-To nie oddaje nawet w połowie, tej pokrzywy! - powiedział z uśmiechem
-Mam tego dosyć - rzekłam - jesteś całkowicie bezmyślny! Myślisz, że na tym koniec? Pożałujesz tego! 
   Panowała cisza. Wszyscy na nas patrzyli. W końcu ze szkoły wyszli nauczyciele. Ech... oni są wszędzie!
-Co to za zbiegowisko?! - krzyknął pan Staw - do domu! Już!
   Uczniowie zaczęli się powoli rozchodzić.
-Wasza dwójka - nauczyciel wskazała na mnie i Kubę - za mną!
   
-Co wy sobie wyobrażacie?! - wrzeszczał pan Staw
   Staliśmy w pustej klasie. Nadal ociekałam wodą, ale już prawie o tym zapomniałam...
-Nic... - starałam się wymyśleć coś na poczekaniu - My tylko... Kuba chciał podać mi wiadro z wodą, bo... było mi ono potrzebne do... podlania kwiatków, ale... - szturchnęłam Kubę
-Potknąłem się... - wymyślał Kuba - i cała woda wylądowała na Wiktorii... - zwrócił się do mnie - nic ci nie jest? - zapytał z udawaną troską
-Chyba nic...
-Jeśli jeszcze raz coś zmajstrujecie - powiedział nauczyciel (chyba niezbyt uwierzył naszej historyjce) - pójdziecie do dyrektora. A teraz idźcie.
   Uff... udało się. Powoli wyszliśmy z pracowni. Szliśmy przez korytarz w milczeniu. Dopiero przed szkołą odezwałam się.
-To co... zawieszenie broni? - zapytałam i wyciągnęłam rękę
-Dobra... - powiedział Kuba po chwili namysłu i uścisnął mi dłoń.  

wtorek, 7 stycznia 2014

Rozdział 3: Prawie normalny dzień pełen nienormalnych zdarzeń.

   Od akcji "pokrzywa" minął tydzień. Wszystko toczy się jakby nigdy ta akcja się nie wydarzyła. W szkole nikt o tym nie mówi. Widocznie nikt nie przywiązał do tego większej uwagi. Kiedy mijam Kubę, ignoruje mnie całkowicie.
   Może już zapomniał o wszystkim... (mało prawdopodobne). Może szykuje naprawdę wielki kontratak... (bardziej prawdopodobne). A może nic nie szykuje...
-Cześć - powiedziałam do mamy wchodząc do domu - Będę mogła po obiedzie iść z Emilką na boisko?
-Oczywiście - powiedziała mama z kuchni - tylko uważaj na nogę.
-Tak, tak. Jasne.
   Poszłam do mojego pokoju. Rzuciłam plecak na podłogę i opadłam na wyrko. Pomyślałam nad okropieństwem mojego życia... no, życia większości osób w moim wieku. Szkoła, prace domowe,...chłopaki.
-Obiad! - usłyszałam z kuchni.
   Z toczyłam się z łóżka i poszłam do kuchni. Usiadłam przy stole i spojrzałam w talerz.
-Muszę ci coś powiedzieć - zaczęła mama
-Mam się bać? - zapytałam
-Nie...
-Wiec, o co chodzi? - naciskałam.
-Będziesz miała rodzeństwo.
   Zatkało mnie. Rodzeństwo! Nie chcę rodzeństwa! Do moich problemów, dojdzie jeszcze jakiś bachor! Będę musiała "dawać dobry przykład", dzielić się wszystkim i... i...
-Ja... idę do Emilki. - powiedziałam, zostawiłam obiad i wyszłam.

   Zapukałam do drzwi. Po chwili stałanęła przede mną Emilka.
-Cześć - powiedziałam
-Coś taka zbita? - zapytała moja przyjacióła
-Idziesz zagrać meczyk?
-Jasne...
   Dziewczyna wzięła piłkę i poszłyśmy na "boisko".   "Boiskiem" nazywamy polankę w parku, gdzie kiedyś ktoś zawiesił siatkę między drzewami.
-Dobra. Mów - naciskała Emila
- No... więc...- jąkałam się
-Wal śmiało - zachęcała
-Bo... będę miała rodzeństwo! - wybuchnęłam
-Co?!
-Słyszałaś. Do mojego domu za dziewięć miesięcy przyjdzie jakiś dzieciak!
   Wchodziłyśmy właśnie na boisko. Słońce wyglądało zza chmur, a wiatr błąkał się między drzewami. Szłyśmy przez chwilę w milczeniu. W końcu ciszę przerwała Emilka:
-No... a wiesz czy to chłopiec, czy dziewczynka?
-Nie pytałam. Jeżeli chłopiec to... wolałabym siostrę. - powiedziałam i stanęłam na jednej połowie boiska.
   Emila rzuciła piłkę i zaczęłyśmy mecz.
- Wiesz... ja jestem jedynaczką, ale gdybym miała wybierać to chciałabym mieć starszego brata. - rzekła i odbiła piłkę - Uważaj na nogę! - wypaliła, a ja spojrzałam na nią ze zdziwieniem.
-Mówisz jak moja matka!
-Oooo... to chyba źle...- rzekła zawstydzona
    Przez chwilę żadna z nas się nie odzywała.
-No... a co u ciebie? - zapytałam rozładowując napięcie
-Nic nowego... - powiedziała
   Nagle usłyszałam jakieś trzeszczenie.
-Co to? - zapytałam przestraszona
-Nic... nadepnęłam tylko na jakiś patyk - powiedziała Emila, a ja poczułam ulgę - Jesteś mocno przewrażliwiona na pewnym punkcie...
-Cicho.
-Okej, ale mam tylko jedno pytanie. Dlaczego mu po prostu nie wybaczysz? Czy to nie byłoby prostsze? - rzekła i spojrzała na mnie oczekująco.
-A jak myślisz?! Przewrócił mnie i nawet nie zwrócił na to uwagi. Może powinnam mu po prostu wybaczyć, ale coś zaczęłam, a mianowicie wojnę. Powiedz mu żeby mnie przeprosił, a zawrę sojusz. - powiedziałam stanowczo.
-A powiem, powiem. Możesz być pewna, że jutro pogadam z nim, on cię przeprosi i wreszcie będzie spokój. - ton jej głosu mnie zaskoczył, nigdy nie mówiła z taką pewnością siebie.
-Powodzenia ci życzę, ale wiec jedno: Jakub Serafin to głupi, bezmyślny OSIOŁ!
-Nie mów tak. Chodziłam z nim do zerówki! - powiedziała Emilka i dostała w głowę piłką.
-Serio? - zapytałam (moja reakcja: zdziwienie)
-No, nie mówiłam ci o tym? - rzekła wstając z ziemi - Wiesz co ci powiem?
-Co?
-Pasujecie do siebie.
-Słucham?! Większej bzdury w życiu nie słyszałam! Ja i ten Młotek?! Chyba żarty sobie stroisz!
   Masakra. Chyba oszaleję... albo już oszalałam... NIE to świat oszalał!!!
-Jak sobie chcesz, ale i tak uważam, że...
-Daruj sobie...





piątek, 3 stycznia 2014

Rozdział 2: Rozpoczynam wojnę.

- To nie jest najlepszy pomysł.-powtarzała Emilka.
Emilka jest moją najlepszą przyjaciółką od... zawsze. Ma kruczoczarne włosy i brązowe oczy. Jest trochę niższa ode mnie. Siedziałyśmy na korytarzu, na przerwie. Powiedziałam jej o tym co się stało wczoraj. O Kubie biegnącym jak szarańcza i o moim WPZ (Wielkim Planie Zemsty).
- Zaczekaj tu - powiedziałam do niej - zaraz wracam.
   Wstałam i pobiegłam na pierwsze piętro. Przy sali nr. 4 była klasa 1a. Od razu zauważyłam Kubę. Rozmawiał ze swoim kolegą, Markiem. Odczekałam chwilę, aż chłopcy odeszli. Podeszłam, jakby nigdy nic, do plecaka Kuby.  Ukucnęłam i odpięłam suwak. W środku były książki, zeszyty i to co zwykle jest w plecakach szkolnych. Włożyłam do środka pokrzywę (fatygowałam się po nią przez pół świata!). Uśmiechnęłam się do siebie. Taak... niech sobie poparzy łapy, niech cierpi, wije się z bólu (co prawda oparzenie pokrzywą chyba aż tak nie boli, ale nie wolno pomarzyć?).
   Zapinałam plecak kiedy usłyszałam:
-Co robisz?!
   Odwróciłam się. Za mną stała dziewczyna i gapiła się na mnie. Prawdopodobnie była z tej samej klasy co ten kretyn.
-No... a nie widać? Kuba poprosił mnie żebym... sprawdziła czy... ma wszystkie książki... i jak widać nie zapomniał żadnej.- wstałam i pospiesznie odeszłam.
   No dobra, akcja nie powiodła się według planu, ale nie będę spisywała jej na straty. Może ta dziewczyna nie wygada się Kubkowi, że grzebałam w jego plecaku...
   Stanęłam za filarem, żeby obserwować akcję. Kuba ukucnął przy swoim plecaku. Był zagadany z Markiem. Chcąc wyjąć coś z plecaka wsunął do niego rękę. Iiiiiiiiii.... TAK! Oparzył się! Zaczął wrzeszczeć i piszczeć tak że wszyscy na korytarzu zwrócili się w jego stronę. Zapadła cisza. Tylko ja śmiałam się na całego. Uczniowie patrzyli to na mnie, to na niego. Nauczyciele, o dziwo, nie odzywali się, choć było widać że niedługo wybuchną.
-To ty byłaś taka mądra i podrzuciłaś mi to zielsko do plecaka? - zapytał Kuba patrząc na mnie.
-Tak, Młotku. I szczerze, cieszę się. - powiedziałam całkiem szczerze.
   Było widać, że w Kubie złość się kotłuje. W sumie to mu się nie dziwię. Został poniżony na oczach całej szkoły. Ale ja się cieszę. Zemsta dokonana.
-Co ja ci zrobiłem? - zapytał Kubek ze złością.
- Oh... nie pamiętasz? - teraz zwróciłam się bardziej w stronę otaczającego nas tłumu - Biegłam na autobus kiedy ten wariat - wskazałam na Kubę - popchnął mnie. Upadłam na chodnik i rozwaliłam sobie kolano. On nawet się nie odwrócił. Nie przeprosił, nie powiedział, że mu przykro. Biegł dalej jak tornado. - popatrzyłam na tego Młotka - Wstydź się!
   Kretyn już miał się odezwać, kiedy nauczyciele się obudzili.
-Rozejść się!
-Już was tu nie ma!
-W tej chwili macie wrócić pod swoje klasy!
   Uczniowie powoli rozchodzili się, ale ja nie ruszałam się z miejsca. Kuba był czerwony ze złości. Podszedł do mnie.
- To było nie chcący. Biegłem na autobus i...
-Też biegłam na autobus! Gdyby nie ty poszłabym na mecz, ale przez moje kolano za mnie zagra Patrycja Przychył!
- Może zrobiłem źle, ale chyba nie aż tak, żebyś ośmieszyła mnie przed CAŁĄ SZKOŁĄ!
-Po prostu przeproś.- powiedziałam spokojnie
-Nie ma takiej opcji. Przepraszają tylko słabi. Ja nie jestem słaby.
-Jesteś. Dlaczego mi nie pomogłeś? Autobus był ważniejszy?
   Zadzwonił dzwonek.
- To nie koniec!- krzyknął Kuba
-Wiem, ale ja się nie boję!- krzyknęłam i pobiegłam na lekcje.

-I jak poszło?- zapytała Emilka.
- Szkoda gadać. -rzekłam -Chyba pogorszyłam sprawę.
   Teraz zdałam sobie sprawę, że może lepiej gdybym zapomniała o całym wypadku i nie podkładała Kubie pokrzywy... Ech... teraz już nic nie zrobię. Rozpoczęłam wojnę i nie do mnie należy kolejny ruch.