Ten rozdział dedykuję Anonimowemu,
który w ostatnim czasie
sprawił, że kiedy zobaczyłam statystykę
bloga
chciało mi się płakać -
NIGDY nie była tak dobra
Dedykację otrzymują też
Wszyscy cierpliwi czytelnicy,
Którym chciało się czekać na ten rozdział
i znosili moje fochy.
DZIĘKUJĘ
Sjo
_____________________________________________________________
Nie wiem czy to już mówiłam,
ale jak do kogoś nie dotarło to powiem jeszcze raz - mienie gipsu jest OKROPNE.
Praktycznie nic nie można robić! Nie chcę was więc zanudzać tym co się działo
przez następne dziesięć dni, od czasu, kiedy dowiedziałam się, że będę miała
brata i odkąd mama opowiadała mi o "tych starych, dobrych latach" i
od TEJ rozmowy z Kubą.
Zbliżał się wielki mecz piłki
nożnej.
Z każdej klasy należy wytypować
12 graczy (w tym bramkarz i jeden na rezerwie). W składzie muszą być
przynajmniej dwie dziewczyny. Chętnie bym poszła, ale tego samego dnia mam
zdejmowany gips no i... nie za bardzo znam się na zasadach... ale skupmy się na
gipsie, a to, że nie umiem w to grać, to taki szczegół i nikt nie musi o tym
wiedzieć.
Tegoż dnia, rano, pojechałam
z mamą do szpitala. I znowu: recepcja = kolejka, gipsiarz, który oczywiście nie
był w swoim gabinecie, tylko znowu gdzieś na SORze, który jest na końcu
świata...
Ale kiedy udało nam się tam
dostać, kiedy położyłam się na tym szpitalnym łóżku (właściwie łóżkofoteloczymś)
i kiedy gipsiarz wziął nożyce i zaczął rozcinać mój gips (trochę się bałam, że
utnie mi jeszcze, przy okazji nogę, bo wydawało mi się, że jest tak gruby, że
nie widzi co robi...) poczułam się tak wolna jak jeszcze nigdy. Nareszcie!
Nareszcie opuszczam to więzienie! Znowu będę mogła biegać i skakać, i robić co
mi się podoba! Znowu jestem wolna!
Kiedy gipsiarz wyrzucił już
moje więzienie, ja nadal się nie ruszałam. Bałam się, że jak ruszę nogą, która
tak mnie bolała, to, że jak nią ruszę to znowu tak strasznie zapiecze... Nie
chciałam psuć tej pięknej chwili. Poza tym jak patrzyłam na tą moją stopę,
brudną, śmierdzącą stopę (w końcu nie była myta przez dwa tygodnie) wydawała mi
się dziwnie mała... taka chuda... ale mama powiedziała, że mi się tylko wydaje
i, żebym już wreszcie wstała, bo spóźnię się do szkoły, a jeszcze trzeba iść do
chirurga, a poza tym za drzwiami gabinetu jest długa kolejka ludzi, którzy
także nie mogą doczekać się wolności.
Usiadłam i założyłam buta na
tą gołą stopę, tak delikatnie jak tylko potrafiłam. Kiedy już stanęłam, rzeczywiście
stopa mnie trochę zabolała, ale muszę przyznać, że ten gips na prawdę pomógł.
Powoli wyszłam z mamą z
gabinetu i udałyśmy się w stronę gabinetu chirurgii dziecięcej. Czułam się jak
małe dziecko, które stawia pierwsze kroki i jest tak szczęśliwe z sukcesu,
jakim jest chodzenie.
Po jakimś (długim... bardzo
długim) czasie doszłyśmy do właściwej sali. Nie było kolejki (co mnie
zadziwiło), więc od razu weszłyśmy do gabinetu.
Usiadłam na krześle i
zrzuciłam lewego buta. Lekarz obejrzał i mało delikatnie (powiedziałabym nawet
brutalnie) po dociskał mi miejsca naokoło kostki, żeby sprawdzić, czy
prawidłowo się wszystko zrosło. Zaciskałam zęby, żeby nie krzyknąć. Nie
rozumiem, dlaczego kogoś z tak małym doświadczeniem w ogóle można nazwać
doktorem.
W każdym razie,
najważniejsze, że mam zdjęty gips i chyba uda mi się nie spóźnić na mecz, który
zacznie się za... chwilę.
Najszybciej jak tylko, było
to możliwe wróciłyśmy do auta i mama zawiozła mnie do szkoły.
Dzisiaj mecze rozgrywają
pierwsze klasy, jutro drugie, a po jutrze trzecie. Dzięki temu, że rozgrywają
się te zawody, dane klasy, tegoż dnia kiedy mają rozgrywki NIE MA wszystkich
lekcji, które odbywają się po południu. Tak... to jest duży plus tych
"mistrzostw szkolnych".
Dzięki porannej akcji
"szpital" ominęłam lekcje, które były do południa, czyli w sumie: dzisiaj
W OGÓLE nie usiadłam w ławce.
Poszłam prosto na boisko szkolne,
bo moja klasa już tam była.
- Dobry - powiedziałam do wychowawczyni
- Dzień dobry - odpowiedziała pochmurnie
nauczycielka
- Cześć! - zawołała Emilka
- Hej - powiedziałam z uśmiechem i
stanęłam koło niej - co u ciebie?
- Nic nowego. A u ciebie? Widzę żeś
uwolniona.
- Tak... nareszcie.
Rozejrzałam się. Zawodnicy
mieli na sobie krótkie spodenki i jaskrawozielone koszulki. Wyglądali na
zdenerwowanych... jestem ciekawa końcowego wyniku rozgrywek...
Koło naszej klasy, stanęła
klasa A, której zawodnicy mieli takie żarówiastopomarańczowe (nie wiem czy to
się pisze razem, osobno, czy z myślnikiem, czy nie, ale tak napisane wygląda
najfajniej) koszulki i... co ja widzę?! Kuba jest ubrany w właśnie taką
koszulkę! Jakub Serafin będzie grał! (o nie! to znaczy, że on umie grać w nogę,
a ja nie! Muszę się jak najszybciej nauczyć!) Ciekawe jak szybko wywalą go z
boiska, za nokautowanie przeciwników...
Klasa B była ubrana w
świetlistoniebieskie koszulki. Wyglądali na pewnych wygranej...
Jeden z wuefistów wystąpił do
przodu.
- Cisza! - krzyknął do mikrofonu - Cisza!
- powtórzył, lecz nadal słychać było głośny szmer rozmów - CISZA! UCISZCIE SIĘ!
- wrzasnął i kiedy już wszyscy zamilkli, spokojnie zaczął - Witam
wszystkich na Wielkich Meczach Klasowych 2014! W tym roku sędzią będzie nie kto
inny jak... Janusz Mikskura! Czyli... ja! - nauczyciel ukłonił się, a uczniowie
bili (przymusowe) brawo. - Pierwsza zagra... klasa B i C! Brawa dla nich! -
dyrektor podszedł do Mikskury i coś do niego powiedział, po czym nauczyciel
rzekł - Pan dyrektor chciałaby powiedzieć kilka słów - sędzia nie chętnie
podał mikrofon dyrektorowi.
- Witajcie. - zaczął - Pamiętam pierwsze
te zawody, to było w roku...
I zaczęła się długa nudna
przemowa o wszystkim co długie i nudne. Nikt raczej nie słuchał. Wszyscy
zaczęli półgłosem rozmawiać o przypuszczeniach co do wygranej i o siłach każdej
klasy.
Wreszcie kiedy dyrektor
skończył gadać (co nastąpiło po dłuższym czasie) Mikskura znowu zabrał
mikrofon, a uczniowie momentalnie ucichli.
- Za pięć minut rozpocznie się mecz!
Drużyny mają teraz czas na rozgrzewkę! - krzyknął wuefista do mikrofonu.
Na boisko wyszły trzy drużyny
i zaczęły się rozgrzewać. Po chwili nasi zawodnicy zbili się w ciasną kupę i
Hugo, który jest kapitanem (tak naprawdę Hugo nie ma na imię Hugo. Nie mam
pojęcia skąd wzięło się to przezwisko, ale nikt nie mówi do niego po imieniu.
Większość osób nawet nie wie jak on ma naprawdę na imię.) zaczął coś mówić do
innych. Pewnie były to jakieś ostatnie wskazówki dotyczące taktyki, ale ja w to
nie wnikam...
- Uwaga! Zaczynamy show! - krzyknął sędzia
- Klasa A schodzi z boiska! B i C zajmują stanowiska! Oddaję mikrofon panu
Jaszczakowi, który będzie dzisiaj naszym komentatorem!
Jaszczak też jest wuefistą,
lecz w przeciwieństwie do Mikskury nie jest zbyt lubiany. Nauczyciel przejął
mikrofon i powiedział:
- Witajcie, witajcie! I teraz bez dalszych
wstępów pan Mikskura, nasz sędzia zanosi piłkę na środek boiska i... Uwaga!
Gwizdek! Piłka w grze! - krzyknął Jaszczak i rzeczywiście po gwizdku piłka już
została przechwycona.
Szybko zdobyliśmy pierwszego
gola. Byłam zadziwiona powodzeniem naszej drużyny. Zawsze byłam przekonana, że
moja klasa należy do ludzi, którym na niczym nie zależy i wszystko mają gdzieś,
a tu masz babo placek! Nie spodziewałam się! Wszyscy wiedzieli, że mamy szansę
to wygrać. Zawodnicy też to wiedzieli i myśląc o zwycięstwie nabili jeszcze
trzy gole. Wtedy sędzia gwizdnął i krzyknął:
- Przerwa! Koniec pierwszej połowy meczu!
Zawodnicy zeszli z boiska.
Słyszałam jak Hugo mówił do drużyny, że wygraną mają w kieszeni. Potem
zauważyłam jak kapitan przeciwników drze się na swoją drużynę. Okej... nie
chciałabym być teraz w ich skórze.
Po jakimś czasie zawodnicy
wrócili na boisko i gra rozpoczęła się na nowo. Tym razem piłkę pierwsza
przechwyciła drużyna B. Widać, że wzięli się trochę w garść, bo podania były
nie do przejęcia. Nie mogłam nadążyć wzrokiem za piłką...
Nasi byli tak pewni wygranej,
że nie skupiali się na grze tak jak przedtem. Po chwili było 3 do 4. Jeszcze
prowadziliśmy, ale nie na długo... Wtedy bramkarz drużyny B zrobił mocy wykop.
Piłka poleciała prosto w stronę Kamili, która była jedną z tych dziewczyn, które
były na boisku tylko przez to, że w drużynie musiała być jakaś dziewczyna
(nawet dwie, ale mniejsza). Kamila nie wiedząc co zrobić zasłoniła się rękami,
dzięki czemu przeciwnicy mieli rzut wolny. Co prawda bramkarzowi udało się
obronić, ale uległ kontuzji prawej ręki i musiał zejść z boiska. Na jego
miejsce musiała wejść rezerwowa, czyli Naty (Natalia).
Widać było, że dziewczyna się
stara, ale niestety... B wrzucała nam gola za golem. Naszą drużynę całkiem już
opuścił duch walki i po prostu przegraliśmy. Nie chcę tu wpisywać wyniku tego
meczu, bo byłby to już cios poniżej pasa...
Nasi z posępnymi minami
zeszli z boiska. Chciałam podejść do nich i pocieszyć, powiedzieć, że to
jeszcze nie koniec itd., ale wokół zawodników już zgromadził się tłumek, więc
postanowiłam zostawić moją przemowę na później.
- Szkoda, że przegraliście. - odwróciłam
się. To Kuba. Tak... jeszcze jego tu brakowało!
- Daruj sobie... - powiedziałam do niego.
Wtedy rozmowę przerwał
Jaszczak wrzeszcząc:
- Klasa B ma teraz chwilę odpoczynku! Za
chwilę stoczycie walkę z klasą A! Na razie macie 15 minut przerwy!
- Za 15 minut - rzekł do mnie Kuba -
zobaczysz jak na prawdę
gra się w nogę.
- Nie mogę się doczekać - powiedziałam z
ironią
I tak przez jakiś czas miło
rozmawialiśmy, wymieniając poglądy na temat piłki nożnej. W końcu Kuba dołączył
do swojej drużyny, która miała właśnie rozgrzewkę. Potem zawodnicy zebrali się
w ciasną kupę i Kuba mówił coś do pozostałych (Ale jaja! On jest kapitanem!).
Usłyszałam tylko coś o ataku frontalnym i o słabych punktach drużyny
przeciwnej. Chłopak chcąc zapewne rozpalić nadzieję swojej drużyny szepnął coś,
że mają duże szanse bo przeciwnik jest zmęczony.
Kiedy zawodnicy wychodzili
już na boisko, Kuba podszedł do mnie.
- A teraz patrz na mistrza i ucz się. -
powiedział z olśniewającym uśmiechem
- Ta jasne... - rzekłam cicho, bo nie
wpadła mi do głowy żadna uderzająca odpowiedź. Pewnie za chwilę coś dobrego
przyjdzie mi do głowy i będę żałować, że nie pomyślałam o tej gadce wcześniej...
Piłka już od jakiegoś czasu
była w grze. Zadziwiło mnie, że zawodnicy z klasy B grali z taką samą
zaciętością jak w pierwszym meczu, jakby w ogóle nie byli zmęczeni. Klasa A za
to wyróżniała się świetnymi podaniami, lecz zanim strzelili pierwszego gola
minęło sporo czasu.
Nie mogę zaprzeczyć, że K.S.
na serio umie grać w nogę. Przez większość czasu (tak na prawdę przez cały
czas, ale mniejsza o to) biegał po boisku, wychwycał piłkę przeciwnikowi,
podawał do kogoś ze swojej drużyny, ten po chwili znów podawał do niego i Kuba
strzelał. Co prawda B miała genialnego bramkarza i większość bramek została
obroniona, ale i tak musiał się nie źle namęczyć...
Kiedy sędzia zagwizdał na
koniec pierwszej połowy wynik był 2 do 3 dla A. Kiedy Kuba powiedział parę słów
drużynie podszedł do mnie.
- A nie mówiłem? - powiedział z uśmiechem
- Jeszcze się nie ciesz. - rzekłam i też
się uśmiechnęłam - to nie koniec...
- Ale, jak tak dalej pójdzie, to wygramy.
- Wygląda na to, że B chce się wziąć w
garść - wskazałam na zawodników z klasy B, którzy słuchali drącego się na nich
kapitana i zmęczeni kiwali tylko głowami.
- Nie wygrają z nami.
- Jesteś pewien?
- Tak.
- Na pewno?
- Tak.
- Na 100 procent?
- Daj już spokój.
- Założymy się, że przegracie?
- O co?
- Może... nie wiem. O przekonanie?
- Taki zakład jest nic nie wart.
- Masz lepszy pomysł?
- Nie... o kasę?
- Strasznie standardowo... może o...
- Mam pomysł, mam nadzieję, że się nie
obrazisz, ani nic i w ogóle...
- Człowieku, powiesz czy nie?
- Jak wygramy dasz się zaprosić na frytki
z keczupem.
Trochę zaskoczyła mnie ta
propozycja, ale nie dałam się wybić z rytmu i powiedziałam:
- A jak przegracie... keczup z frytkami.
Kuba uśmiechnął się.
- To zakład stoi?
- Stoi.
I poszedł grać.